Kazimierz Turkiewiecz Krakowscy karmelici, o czym wie mało kto, posiadają imponujący zbiór starych ksiąg. Przeczytajcie o historii zakonnej biblioteki i wybierzcie się, żeby ją zwiedzić. Będzie to możliwe w przyszłym tygodniu. Przechodzimy nieraz obok, nie zdając sobie sprawy, jak bogate i cenne księgozbiory znajdują się w mijanych przez nas krakowskich klasztorach. Szersza publika wie o tym nie za wiele. Chyba że przydarzy się coś podobnego jak głośna swego czasu sprawa z dwukrotną kradzieżą cennych ksiąg z kamedulskich zbiorów w krakowskim klasztorze na Bielanach. Jedna z tych kradzieży była zresztą autorstwa kamedulskiego złodziejaszka . Ale rzecz jasna nie o taki rozgłos chyba tu idzie. Bogate księgozbiory znajdują się za furtami różnych krakowskich klasztorów: dominikanów, misjonarzy, jezuitów, bonifratrów, tynieckich benedyktynów, mogilskich cystersów. By wspomnieć niektóre tylko z nich. Czytaj więcej o historii biblioteki zakonnej. Pozostało jeszcze 88% chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp. Zaloguj się Zaloguj się, by czytać artykuł w całości Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 12,30 zł co 5 dni.
W środę po południu do budynku klasztoru w Kazimierzu Dolnym wprowadziło się kilkanaście zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej, właściciela nieruchomości.
Zarys wiary - katechizm ZAKONY I WSPÓLNOTY Od samego początku spotyka się w Kościele ludzi odczuwających powołanie do życia według Ewangelii. Aby lepiej spełnić to powołanie łączyli się oni, tworząc zakony i zgromadzenia zakonne. Życie w takich wspólnotach nacechowane jest trzema „radami ewangelicznymi”, pochodzącymi z Ewangelii, od samego Jezusa Chrystusa. Mają one pomagać ludziom „być całkowicie wolnymi” dla Boga i ludzi, tzn. przez ubóstwo, bezżeństwo i posłuszeństwo oddawać się w służbę Królestwa Bożego. Kto z wiary i miłości dobrowolnie żyje ubogo, wyraża swą łączność z wszystkimi cierpiącymi niedostatek, a także daną im obietnicę bliskości Boga. Kto z tych samych powodów rezygnuje z małżeństwa i z życia płciowego, ten okazuje w wierze swą solidarność ze wszystkimi osamotnionymi i opuszczonymi. Kto, ufając Bogu, wyrzeka się własnej mocy - świadomie staje w imieniu Boga po stronie słabych, żyje z nimi i dla nich. W ten sposób wspólnoty zakonne stają się żywym znakiem przychodzącego od Boga nowego świata, w którym będzie oczywiste, że wszyscy ludzie w równy sposób doświadczają Jego miłości. Przygotowanie do wstąpienia do takiej wspólnoty trwa kilka lat. Kandydat zostaje przyjęty najpierw do nowicjatu, który jest okresem próbnym. Po jego zakończeniu składa śluby, w których zobowiązuje się żyć według reguły zakonnej. Nie jest to jednak jeszcze przyrzeczenie ostateczne. Dopiero po następnych kilku latach próby składa śluby wieczyste (na całe życie). Na przestrzeni wieków powstawały coraz to nowe wspólnoty zakonne, jako odpowiedź chrześcijan na zmieniające się warunki życia, które przynosiły ich wierze wciąż nowe wyzwania. Zakony usiłują przykładnie dać na nie całemu Kościołowi odpowiedź. Poszczególne wspólnoty zakonne stawiały sobie zadania, które stały się ich „znakiem rozpoznawczym”, np. oddawanie się modlitwie i troska o sprawowanie liturgii, kaznodziejstwo, misję, pielęgnowanie chorych, wychowanie młodzieży. Nazwy swe niektóre z tych zakonów wywodzą od imienia założyciela, np. benedyktyni, franciszkanie, dominikanie. Liczni założyciele zakonów czczeni są jako święci. Ze względu na zadania rozróżniamy zakony czynne i zakony kontemplacyjne, tzn. takie, które za rzecz najważniejszą uznają służenie ludziom, oraz takie, które przede wszystkim oddają się modlitwie, rozmyślaniom i sprawowaniu kultu liturgicznego. Większość zakonów posiada własne domy i własny strój zakonny. Ale istnieją też wspólnoty, zorganizowane na podobieństwo zakonów, których członkowie nie używają specjalnych strojów zakonnych i nie posiadają klasztorów. Żyją wśród ludzi i pracują w różnych zawodach. W dobie reformacji życie zakonne zostało przez Kościoły protestanckie odrzucone. Dopiero od niedawna powstają także i u nich zakony i różnego rodzaju wspólnoty. Najbardziej znaną jest wspólnota braci z Taize we Francji. Każdej epoce niezbędne są przykłady jednostek i grup chrześcijan, którzy potrafią tak żyć wiarą, że Boży świat czynią konkretnym w naszym życiu. Jak Abraham, opuszczają oni za głosem Boga swe bezpieczne warunki i już teraz szukają „nowego życia”. Słowa Jezusa dotyczą każdego, kto dla niego zdecydował się żyć w inny sposób niż większość ludzi: I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy (Mt 19, 29). Rady ewangeliczne: Tak nazywają się śluby ubóstwa (rezygnacja z osobistego majątku), czystości (rezygnacja z stosunków płciowych, z małżeństwa - założenia rodziny) i posłuszeństwa (podporządkowanie się przełożonym). Według Ewangelii św. Marka (10, 17-31) są one podane jako rady, a nie jako nakazy. Ślub: Uroczyste przyrzeczenie dane Bogu. Członkowie wspólnoty zakonnej ślubują ubóstwo, czystość i posłuszeństwo - na czas określony albo aż do śmierci. Klasztor (od łac. claustrum = zamknięty okrąg): Dom wspólnoty zakonnej; „Iść do klasztoru” - wstąpić do zakonu, Proszących o przyjęcie do wspólnoty zwie się postulantami, a w czasie trwania okresu próby, kiedy ma się okazać, czy są powołani do takiego życia - nowicjuszami. W niektórych zakonach nowicjusze otrzymują szatę zakonną (habit) dopiero po złożeniu ślubów, w innych - w czasie trwania nowicjatu. Zakon: To, czy w języku kościelnym mówi się o zakonach czy o zgromadzeniach zakonnych, zależy od reguły zakonnej, składanych ślubów i od okresu, w którym został założony. Zakonem w ścisłym tego słowa znaczeniu są np. benedyktyni. Powstałe w ostatnich czasach wspólnoty, których członkowie „żyją w świecie” i wykonują jakiś zawód, określa się mianem instytutów świeckich. Członków niektórych (najstarszych) zakonów zwie się mnichami i mniszkami lub braćmi i siostrami zakonnymi. W niektórych zakonach męskich rozróżnia się między zakonnikami - ojców (członkowie zakonu, którzy ukończyli studia teologiczne i otrzymali święcenia kapłańskie) i braci (członkowie zakonu bez święceń kapłańskich). Klauzura (łac. = odosobnienie): Część klasztoru, do której nie mają wstępu ludzie obcy, goście. Opat: Przełożony opactwa, klasztoru mniszego, z reguły wybierany przez wspólnotę klasztorną. W niektórych klasztorach zwie się on przeorem (prior = pierwszy) albo gwardianem (= strażnikiem) lub też superiorem (= wyższym) czy przełożonym. Taize: Miejscowość we Francji; siedziba ekumenicznej wspólnoty braci, założona w roku 1942 przez Rogera Schutza (ewangelika). Do najważniejszych zadań wspólnoty należy: praca nad zjednoczeniem Kościoła, duchową odnową młodzieży, modlitwa i społeczne zaangażowanie, medytacje i życie we wspólnocie. Asceza (grec. = ćwiczenie): Formy panowania nad sobą i wstrzemięźliwość, wynikające z pragnienia naśladowania Chrystusa, praktykowane nie tylko przez zakonników, lecz także przez wielu świeckich chrześcijan. opr. mg/lb
Strukturalnie Zakon Dominikański dzieli się na prowincje, a te z kolei na klasztory (konwenty) i domy zakonne (małe, kilkuosobowe placówki, nie spełniające wymogów klasztoru). W niektórych regionach wspólnoty nie spełniają wymagań, aby być prowincją, wówczas, o ile istnieją perspektywy rozwoju, mogą być wiceprowincją lub
Przełożony klasztoru w niektórych zakonach krzyżówka krzyżówka, szarada, hasło do krzyżówki, odpowiedzi, Źródła danych Serwis wykorzystuje bazę danych plWordNet na licencji Algorytm generowania krzyżówek na licencji MIT. Warunki użycia Dane zamieszczone są bez jakiejkolwiek gwarancji co do ich dokładności, poprawności, aktualności, zupełności czy też przydatności w jakimkolwiek celu.
Czytaj koniecznie: Wydalony z zakonu ksiądz będzie starał się o zadośćuczynienie. Ksiądz dochodu nie ma. Przeor klasztoru w Oborach nie chciał sprawy komentować. Odesłał nas do Kurii
Punktem wyjścia w rozważaniach o pokucie w starożytności chrześcijańskiej jest poczucie grzechu i konieczności oczyszczenia się z niego. Tak Kościół rozumiany jako wspólnota ochrzczonych i wierzących w Chrystusa, jak też każdy poszczególny chrześcijanin, od samego początku mieli świadomość istnienia grzechu i grzeszności każdego z członków Kościoła. Przypominała o tym podstawowa prawda wiary głosząca śmierć Chrystusa za nasze grzechy, a na co dzień uświadamiała to modlitwa „Ojcze nasz”, którą każdy codziennie się modlił. Każdy ochrzczony powtarzał czasem kilka razy dziennie: „odpuść nam nasze winy”. Skoro mamy tymi słowami modlić się codziennie, to oznacza, że jesteśmy grzeszni i nieustannie potrzebujemy miłosierdzia Bożego. Św. Augustyn mówił o grzechach codziennych, za które należy zadośćuczynić codzienną pokutą. Istniała zatem świadomość grzechu, który może być zgładzony przez miłosierdzie Boże, człowiekowi czyniącemu pokutę. Przypominały o tym również teksty Pisma Świętego, nad którymi coraz głębiej medytowano. Świadomość popełniania grzechów miała towarzyszyć każdemu chrześcijaninowi, zwłaszcza gdy stawał przed Bogiem aby się modlić. Wyznanie swojej grzeszności było wręcz nakazane wszystkim uczestnikom Eucharystii. Już w najstarszym tekście chrześcijańskim Didache mamy przypomnienie: „gromadźcie się razem, by łamać chleb i składać dziękczynienie, a wyznawajcie ponadto wasze grzechy, aby ofiara wasza była czysta”[1]. To zalecenie jest świadectwem dwóch rzeczy: świadomości grzeszności i konieczności oczyszczania się z grzechów, zwłaszcza wtedy, gdy szuka się kontaktu z Bogiem. Wyznanie grzechów na początku sprawowania Eucharystii było jednym z takich sposobów. Tego wyznania nie można rozumieć jako spowiedzi publicznej, ale jak to mamy we współczesnej liturgii, było to wspólne przeproszenie za grzechy. Jednak każdy w swoim sumieniu miał obowiązek przeprosić Boga za uświadomione własne grzechy. W ten sposób to wyznanie grzechów nie dotyczyło tylko tych, którzy popełnili jakieś szczególne grzechy, ale wszystkich, bo każdy popełniał grzechy codzienne. Zanim jednak chrześcijanin mógł przepraszać za swoje grzechy konieczne było wejście w przyjaźń z Bogiem. To dokonywało się w sakramencie chrztu. Zgodnie z nauką Kościoła każdy człowiek przychodzący na świat potrzebuje obmycia z tego, co nazwano później grzechem pierworodnym. I Kościół oferował chrzest, czyli pierwszą pokutę, dzięki której człowiek otrzymywał odpuszczenie wszystkich grzechów, w jakie popadł bez własnej winy i jakie sam osobiście popełnił. Jeśli nie slyszysz radia spróbuj inny strumień lub zewnętrzny player Audycja RDN Małopolska Pierwsza pokuta Przyjęcie chrztu gwarantowało odpuszczenie wszystkich grzechów. Zwyczajnym rodzajem chrztu był ten udzielany w Kościele przez zanurzenie lub polanie wodą. Oczywiście taki chrzest można było przyjąć tylko raz w życiu. Przekreślał on grzeszną przeszłość bez zobowiązywania do jakiegokolwiek zadośćuczynienia a jedynie w okresie przygotowania do chrztu należało podjąć zwyczajne akty pokutne. Przede wszystkim jednaj wymagane było szczere nawrócenie i wyjście z grzesznej sytuacji. Przykładowo. Przed chrztem należało uporządkować życie małżeńskie i zawodowe. W ramach takiego uporządkowania ktoś zajmujący się pracą niemoralną musiał z niej zrezygnować, a związek małżeński musiał być uregulowany zgodnie z etyką chrześcijańską. Dopełniwszy tych warunków, człowiek mógł mieć spokój sumienia i rozpocząć nowe życie w łasce, czyli w przyjaźni i we wspólnocie z Bogiem, oraz w jedności ze wspólnotą, czyli Kościołem. Przyjęcie chrztu nie oznaczało jednak dla nikogo trwałej i absolutnej bezgrzeszności. Jak już zostało wspomniane, chrześcijanie żyli z świadomością swojej grzeszności. Nie oznaczało to jednak utraty życia Bożego, czyli łaski. Tej nie traciło się przez grzechy codzienne, których uniknąć było bardzo trudno. Te popełniane przed chrztem były zmazane w tym sakramencie, natomiast za grzechy popełniane po chrzcie każdy ochrzczony miał obowiązek podejmować czyny pokutne i korzystać z różnych środków, które uważano za skuteczne jako zadośćuczynienie. Każdy jednak musiał robić to na własny rachunek. Kościół tylko podsuwał pewne propozycje. Znane są rady Orygenesa, który wyróżniał siedem sposobów pokuty. Były to; chrzest, męczeństwo, jałmużna, darowanie uraz bliźnim, nawrócenie grzesznika, doskonała miłość i wreszcie „twardy i trudny przez pokutę, kiedy to grzesznik łzami obmywa swoje łoże […] i nie wstydzi się wyznać swego grzechu kapłanowi Pańskiemu”[2]. Inni autorzy wymieniali jeszcze więcej. Dodawali umartwienia, modlitwa innych, walka z wadami, posty, unikanie przyjemności, itd[3]. Podstawową pozostawała jednak modlitwa o „odpuszczenie win” i związana z nią obietnica Chrystusa. Początkowo nikt w tę sferę nie ingerował. Każdy chrześcijanin sam, według własnego uznania podejmował akty pokutne, nikogo o tym nie informując. Była to tzw. pokuta codzienna, do której praktykowania każdy się poczuwał. Już jednak pierwsze wspólnoty chrześcijańskie doświadczyły w sposób bolesny, że chrzest nie chroni przed uczynkami nie dającymi się pogodzić z wymaganiami Kościoła. Pojawiły się przypadki ciężkich wykroczeń, zwłaszcza zaparcia się wiary i bałwochwalstwa. Najczęściej miało to miejsce podczas większych lub mniejszych prześladowań. Ludzi dopuszczających się tego typu czynów usuwano ze wspólnoty. Nazywało się to pozbawieniem komunii, bo istotnie najbardziej widocznym znakiem takiego wykluczenia był zakaz uczestnictwa w Eucharystii i przyjmowania Komunii Świętej. Wykluczeni musieli się z tym pogodzić i problem pozornie był rozwiązany. Druga pokuta Problemu z wykluczonymi z Kościoła nie było do chwili, kiedy niektórzy z nich zaczęli starać się o powrót. Te pojedyncze na początku przypadki wywołały w Kościele dyskusję. Najpierw zaczęto się zastanawiać, czy Kościół może takich ludzi przyjmować. Gdyby tak było, to rodziło się następne pytanie: jak to robić? Ewangelia w tym względzie nie daje jasnych rozwiązań. Odpowiedź na pierwsze pytanie nie była wcale taka oczywista. Gorąca dyskusja rozpoczęła się w drugim wieku i długo nie było jednoznacznych rozstrzygnięć. Zwolennicy powrotu grzeszników powoływali się głównie na władzę odpuszczenia grzechów, jaka Chrystus dał apostołom, a tym samym Kościołowi: „Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone”. Ta władza miała dotyczyć wszystkich grzechów. Przytaczano przykład Chrystusa, który wszystkim przebaczał. Argumenty wydawały się przekonujące. Jednak przeciwnicy tego rozwiązania powoływali się na świętość Kościoła, z która trudno pogodzić obecność w nim grzeszników. Odwoływano się również do racji duszpasterskich. Przeciwnicy powrotu grzeszników do Kościoła obawiali się osłabienie dyscypliny kościelnej i tym samym częstszych przypadków popełniania grzechów. Skoro – mówili – chrześcijanin będzie miał świadomość możliwości powrotu do Kościoła, po popełnieniu ciężkiego grzechu, to nie będzie się lękał usunięcia z niego. Przypomnijmy: chodzi o jednorazową możliwość. Nie brakowało też głosów przypominających o świętości Kościoła. W takim Kościele nie ma miejsca dla ludzi dopuszczających się grzechów ciężkich po chrzcie. Chrześcijanie nie godzący się na przyjmowanie grzeszników do Kościoła, często sami w ramach protestu odłączali się tworząc Kościół świętych albo czystych. Zastanawiano się również nad sposobem jednania grzeszników z Kościołem. Dyskusje dotyczyły tego jak i kto miałby tego dokonywać, na jakich warunkach. Były to jak widać racje teologiczne i pastoralne. Pokuta publiczna Wreszcie w trzecim wieku zwyciężyło przekonanie, że chrześcijanom, którzy zostali wykluczeni z Kościoła można i należy umożliwić powrót. Apogeum tej debaty nastąpiło po prześladowaniach za Decjusza, w 249 roku. Było to bardzo specyficzne prześladowanie, bo pozornie nie było wymierzone w chrześcijan. Otóż ten cesarz wydał dekret nakazujący wszystkim mieszkańcom Cesarstwa złożyć w stosownym urzędzie zaświadczenie o złożeniu pogańskiej ofiary. Takie zaświadczenia mogli wydawać wyznaczeni urzędnicy. Okazało się, że bardzo wielu chrześcijan takie zaświadczenie złożyło. Formalnie stali się winni bałwochwalstwa i tym samym zostali wykluczeni z Kościoła. Prześladowanie na szczęście nie trwało długo. Gdy ustało wielu z tych wykluczonych z Kościoła – nazwano ich „lapsi”, czyli upadli – chciało do Kościoła wrócić. Co więcej, wielu z nich tłumaczyło, że wcale nie są winni bałwochwalstwa, bo ofiary pogańskiej w rzeczywistości nie złożyło, a tylko postarali się o zaświadczenie. Okazało się, że takie zaświadczenie można było, jak to się popularnie mówi, „załatwić”. Po burzliwych debatach biskupi zgodzili się na powrót tych „upadłych” do Kościoła. Warunkiem było odprawienie pokuty. Jej czas i rodzaj ustalał w każdym przypadku biskup, bo też bardzo zróżnicowana była sytuacja każdego z nich i należało rozeznać ciężar odpowiedzialności. Inna była sytuacja tych, którzy rzeczywiście ofiarę złożyli, a inna tych, którzy tylko postarali się o zaświadczenie. Z kolei nawet wśród tych, którzy ofiarę złożyli, jedni czynili to po torturach, inni bez tego. W zależności od winy starano się ustalić czas trwania pokuty. Jej istotą był zakaz uczestnictwa w Eucharystii i przyjmowania Komunii świętej. Ten zakaz był mierzony latami, a najcięższych przypadkach miał trwać do końca życia. Oprócz tego pokutujący miał obowiązek wypełniać inne czyny pokutne. Zakończenie pokuty wiązało się z udzieleniem pokutnikowi Komunii świętej. Od tej chwili mógł również uczestniczyć w sprawowaniu Eucharystii. Wprawdzie zasady powtórnej pokuty opracowane dla „upadłych” w czasie prześladowań dotyczyły grzechu apostazji, a więc odstępstwa od wiary, ale obowiązywały one również wobec grzeszników wykluczonych z Kościoła za inne grzechy. Przełom jaki nastąpił w trzecim wieku uruchomił cały proces. Przyjmowanie do Kościoła ludzi z niego wykluczonych stało się czymś naturalnym. Dopracowywano tylko sposób w jaki ten powrót miał następować. Trudno jest śledzić jak ten proces przebiegał, ale wiemy jak wyglądał w czwartym wieku, czyli w okresie rozkwitu publicznej pokuty. Rozpoczęcie pokuty miało charakter liturgiczny. Biskup nakładał na pokutnika ręce i określał mu czas jej trwania. Penitent wchodził tym samym do stanu pokutników. Często wyróżniali się oni nawet przez noszenie specjalnego stroju pokutnego. Generalnie pokuta składała się z czterech etapów. Pierwszy etap polegał na przed drzwiami kościoła i proszeniu wchodzących tam o modlitwę. Nazywano tych pokutników „płaczącymi”. Następnie pokutnik mógł już wejść do kościoła i pozostać w nim, w wyznaczonym miejscu, do zakończenia liturgii słowa. Po czym musiał opuścić kościół wraz z katechumenami. Trzeci etap pokuty polegał na tym, że pokutnik pozostawał w kościele w specjalnie wyznaczonym miejscu, ale nie mógł uczestniczyć w liturgii. Często pozostawał w pozycji klęczącej, albo nawet leżąc krzyżem na posadzce. Dopiero odbywając czwarty etap pokuty mógł uczestniczyć w liturgii, jednak bez możliwości przystępowania do Komunii świętej. Dopiero po zakończeniu tego etapu następował moment udzielenia Komunii świętej i tym samym pokutnik wracał do pełnej jedności ze wspólnotą. Etapy czy tez stopnie pokuty były zazwyczaj rozłożone równomiernie. Jeśli więc ktoś miał nałożony dwudziestoletni okres pokuty, to każdy z tych etapów liczył pięć lat. Tylko niebezpieczeństwo mogło skrócić okres pokuty. Oczywiście nad przebiegiem pokuty czuwali wyznaczeni ludzie. Byli to diakoni, ostiariusze, a przede wszystkim biskup. Z każdym etapem mogły być związane lokalne zwyczaje. W Rzymie pokutujący, którzy już byli w kościele, stali ze spuszczonymi głowami, a po skończonej Eucharystii, padali na twarz. Przychodził do nich biskup, który również padał na posadzkę a wraz z nim pozostali wierni. Po chwili modlitwy biskup, a za nim pozostali powstawali i pokutników odsyłano[4]. Na Wschodzie tego zwyczaju nie znano. Natomiast istniała tam praktyka leżenia krzyżem w czasie sprawowania Eucharystii[5]. Pokutnik był też zobowiązany do podejmowania różnorodnych praktyk pokutnych. Nie były one ściśle określone, ale każdy z nich miał świadomość, że winien pościć, poświęcać się dziełom miłosierdzia, rezygnować z rozrywek. Były to praktyki wymagające, stąd już przy przyjmowaniu do stanu pokutników zastanawiano się, konkretnie biskup, czy proszący o pokutę jest w stanie tym wymaganiom podołać. Pokuta miała być lekarstwem i dlatego biskup musiał stosować ją w umiejętny sposób[6]. Zakończenie pokuty i przyjęcie powtórne grzesznika do Kościoła było zazwyczaj aktem publicznym i wręcz uroczystym. Tylko wyjątkowo miało to wydarzenie formę prywatną. Działo się tak np. w przypadku choroby i niebezpieczeństwa śmierci. Wraz z rozwojem praktyki pokutnej zwiększał się katalog grzechów nią zagrożonych. To było w gestii biskupów i synodów. Również czas trwania pokuty za inkryminowany czyn mógł być różny w zależności od regionu. Tytułem przykładu można wspomnieć, że za zabójstwo pokuta mogła trwać dwadzieścia lat. Za kradzież, za przystąpienie do grupy heretyckiej – dziesięć lat[7]. W podobny sposób karano grzechy apostazji, bałwochwalstwa, uciekanie się do praktyk zabobonnych, krzywoprzysięstwa. Znaczną grupę stanowiły grzechy przeciw szóstemu przykazaniu[8]. Pokuta dla wszystkich Zasady dotyczące pokuty obowiązywały wszystkich chrześcijan w jednakowym stopniu, choć z ich egzekwowaniem mogły być czasem kłopoty. Znamienna w tym przypadku jest historia pokuty cesarza Teodozjusza. Był to cesarz o bardzo chrześcijańskich przekonaniach, ale spotkała go bardzo nieprzyjemna historia. W Tesalonice doszło do rozruchów, wywołanych przez tamtejszych kibiców. W tym mieście, tak jak w każdym większym mieście rzymskim, istniały drużyny rywalizujące w wyścigach rydwanów. To był taki ówczesny sport. Zwycięzcy tych zawodów byli bardzo popularni. Właśnie jeden z takich liderów popełnił wykroczenie o charakterze obyczajowym i został uwięziony z polecenia dowódcy tamtejszych służb porządkowych. Wiadomo, był to wojskowy, bo porządek w mieście utrzymywało wojsko. Rozwścieczeni kibice pochwycili wspomnianego dowódcę i go zlinczowali. Prawo cesarskie było w takich przypadkach jednoznaczne i bezwzględne. Do miasta przybyły posiłki wojskowe, mieszkańców spędzono na ówczesny stadion, losowo wybrano 7000 osób i te osoby stracono. Taka była praktyka. Jednak na wieść o tym bisku Ambroży z Mediolanu, bliski współpracownik dworu cesarskiego, napisał do cesarza Teodozjusza list, w którym zarzucił mu odpowiedzialność za śmierć tych mieszkańców Tesaloniki. Napisał mu, że jako cesarz miał takie prawo, ale jako chrześcijanin nie powinien dopuścić do przelewu krwi. W związku z tym stał się winnym śmierci tych ludzi, a co za tym idzie, wykluczył się z Kościoła. W konsekwencji nie może uczestniczyć w Eucharystii, o ile wcześniej nie wypełni pokuty publicznej[9]. Wybuchł wielka awantura. Cesarz nie czuł się winny, bo on własnoręcznie nikogo nie uśmiercił. Dla większości mieszkańców Cesarstwa to był szok. Nie mogli sobie wyobrazić, że cesarz, do niedawna wręcz postać ze świata bogów, ma stanąć wśród pokutników. A jednak biskup nie ustąpił i cesarz, wprawdzie symboliczną, ale pokutę odbył. W ten sposób surowe prawo kościelne zostało zachowane. Narodziny spowiedzi usznej Pokuta codzienna była sprawą indywidualną każdego chrześcijanina. W przypadku grzechów publicznych, karanych wykluczeniem z Kościoła, chcąc podjąć pokutę musiał zwrócić się do swojego biskupa „wyznając mu swój grzech”, a ten nakładał stosowna pokutę. Takie wyznanie grzechów funkcjonowało od chwili, gdy „druga pokuta” stała się możliwa. Z czasem, w niektórych kościołach byli ustanowienie kapłani, do których można było przyjść i wyznać grzechy, radząc się w sprawach pokuty. Było to możliwe, ale tylko w przypadku grzechów publicznie nieznanych. Była to zatem forma spowiedzi, która nie była wprawdzie powszechna, ale zyskiwała sobie coraz więcej zwolenników zwłaszcza w Kościele łacińskim[10]. Sposób odprawiania pokuty zmienił się mniej więcej w VI wieku za sprawą mnichów iroszkockich. Nie wchodząc w zbyt drobiazgowe wyjaśniania wystarczy powiedzieć, że chodzi o zwyczaje jakie rozwinęły się w klasztorach w Irlandii. Charakterystyczną cechą życia tych mnichów był bardzo surowy tryb życia oraz troska karność poszczególnych mnichów. Surowy tryb życia oraz umartwienia należały do istoty ich duchowości. Mnisi żyli w przeświadczeniu, że umartwienia i czyny pokutne są wyrazem prawdziwej pobożności. Podejmowali zatem surowe posty, spędzali godziny na modlitwie, często leżąc krzyżem, ale też ujarzmiali swoje ciało przez kąpiele w lodowatej wodzie, zachowując absolutne milczenie, powstrzymując się od snu, podejmując pielgrzymki, itd. Te praktyki miały również zapewnić mnichowi panowanie nad własnym ciałem, a zwłaszcza nad jego grzesznymi popędami. Miały zatem znaczenie terapeutyczne. Były traktowane jako lekarstwo na duchowe schorzenia, lub też środki zapobiegające upadkom. Nad dyscypliną klasztoru czuwał przełożony, którego władza była bardzo szeroka. Między innymi miał on również czuwać nad rozwojem wewnętrznym każdego członka wspólnoty klasztornej. Jednym ze środków do tego służących była kontrola nad praktykami pokutnym podejmowanymi przez poszczególnych mnichów. Zgodnie z tym, co już zostało powiedziane na temat pokuty, każdy mnich był zobowiązany podejmować czyny pokutne za własne grzechy. By im to ułatwić przełożony kontrolował tę sferę życia. W praktyce polegało to na tym, że mnich przychodził do przełożonego i przedstawiał stan swojej duszy, czyli grzechy, które popełnił. To były zarówno przekroczenia przykazań Bożych, ale również reguły klasztornej. Przedstawił również sposób, w jaki za te swoje grzechy chce zadośćuczynić. Mówił zarówno o uczynkach, jak też o myślach. Przełożony korygował te postanowienia. Mógł łagodzić, albo też zaostrzać proponowane środki. Jego zadaniem było też dobierania tych środków stosownie do popełnionych grzechów i możliwości mnicha. Miał być lekarzem duchowym, pomagając mnichowi skutecznie walczyć z grzechem i pokusami. Po takiej rozmowie mnich wracał do swych zajęć, pamiętając w pierwszej kolejności o odprawieniu wyznaczonej pokuty i stosowaniu się do wskazań przełożonego. W ten sposób tworzyła się praktyka zadość czynienia, czyli odprawiania pokuty za grzechy. Przez kilka pierwszych wieków stosowania tej praktyka zasada była jednak taka, że grzesznik wyznawał swój grzech, otrzymywał pokutę i dopiero po jej odprawieniu przychodził do kapłana po rozgrzeszenie[11]. Po jego otrzymaniu powracał do pełnej jedności z Kościołem. Te porady, nazwijmy je spowiedziami, odprawiano okresowo, zwłaszcza po większym niepowodzeniu, czyli gdy mnich miał niepokój sumienia, a potem wprowadzono je systematycznie, często co tydzień, czyniąc zeń praktykę pomocną dla rozwoju duchowego. Z czasem praktyka stosowana przez mnichów zaczęła być stosowana także w odniesieniu do ludzi świeckich. Nie mieli oni przełożonego w osobie opata klasztoru, ale mieli swoich duszpasterzy. W przeważającej części byli to mnisi, podejmujący dzieło najpierw ewangelizacji, a następnie normalne duszpasterstwo. Oni zaczęli pełnić rolę „spowiedników”. Korzystali rzecz jasna z własnego doświadczenia zdobytego w klasztorze. Dla ludzi świeckich praktyka ta stanowiła duże ułatwienie. Przeżywając niepokój sumienia związany z popełnieniem jakiegoś grzechu, szli do kapłana, otrzymywali pokutę i już spokojnie mogli przystępować do Komunii świętej. Oczywiście, kapłan podobnie jak opat wobec mnicha, powinien dobierać pokutę stosownie do penitenta. Pokutę każdy odprawiał we własnym zakresie, często w sposób trudno zauważalny dla innych. Tym samym rodziła się praktyka pokuty prywatnej. Zniknęli ludzie odprawiający pokutę publiczną. Pojawienie się tej formy pokuty oznaczało także możliwość jej powtarzania. W przypadku pokuty publicznej dopuszczano tylko jedną możliwość. Pokuta prywatna była powtarzalna, choć czasem mogła być wieloletnia. Od razu należy wspomnieć o dużych kontrowersjach, jakie się pojawiły w Kościele w związku z tą nowa praktyka pokutną. Synody końca VI wieku mocno oponowały, a nawet potępiały kapłanów pozwalających na powtarzanie pokuty[12]. Można się domyślać, że praktyka ta zaczęła być stosowana pod wpływem działalności mnichów iroszkockich, którzy ją zapoczątkowali. Księgi pokutne Każdy opat z czasem wypracowywał swój system nadawania pokuty. Dla ułatwienia spisywał sobie rodzaj pokuty zadawanej za poszczególne grzechy. Zaczęły powstawać tzw. księgi pokutne („libri poenitentiales”), zwane też penitencjałami. Najpierw służyły one jako pomoc w poszczególnych zakonach, a następnie wszystkim, którzy byli w praktyki pokutne zaangażowani. Dla wielu, zwłaszcza mniej doświadczonych duszpasterzy, była to ogromna pomoc. Księgi pokutne są to zbiory przepisów i zasad, którymi winny się kierować osoby wyznaczające grzesznikowi pokutę, w praktyce byli to mnisi przyjmujący spowiedź od wiernych. Spowiednik miał rozeznać sytuacje i stosownie do tego dobrać tak samo zadośćuczynienie, jak też odpowiednie lekarstwo. Od samego początku księgi pokutne składały się z opisu grzechów i nazwijmy to taryfy pokuty, jaką należało za dany grzech zadośćuczynić. Te katalogi grzechów się zmieniały, przede wszystkim powiększały, były coraz bardziej szczegółowe. Wynikało to z potrzeb, jakie mieli spowiednicy. Nie były to księgi oficjalne, stąd różnice między nimi. Każdy, nazwijmy to autor, katalogował grzechy i należną za nie pokutę według własnego uznania. Różnice między poszczególnymi księgami może nie są aż tak radykalne, ale z pewnością zauważalne. Nie było również przymusu stosowania taryf przewidzianych w danej księdze. To zależało od spowiednika. Księgi miały w tym względzie charakter konsultacyjny. Nie było zatem tak, że penitent z góry mógł przewidzieć jaka pokutę otrzyma. Liczyła się nie tylko materia grzechu, ale również okoliczności jego popełnienia, stan społeczny sprawcy, skutki jakie spowodował. Z perspektywy historycznej łatwo stwierdzić na jakie wykroczenia kładziono szczególny nacisk, jakie uważano za szczególnie niebezpieczne i groźne dla duchowości chrześcijańskiej, jakie się powtarzały. Księgi były środkiem kształtowania sumień i postaw moralnych. W najstarszych penitencjałach zwraca się uwagę tylko na większe wykroczenia, typu: zabójstwo, nierząd, świętokradztwo. W późniejszych również na mniejsze, zwłaszcza myśli. Najczęstszą formą pokuty był post, zwykle o chlebie i wodzie. Lżejszą było wyrzeczenie się spożywania mięsa, wina. Inną formą było odmawianie lub śpiewanie psalmów. Mogła to być czynność jednorazowa, np. odmówienie 50 psalmów, lub powtarzająca się: odmawianie określonej ilości psalmów przez wyznaczony czas. Formą pokuty dla małżonków była rezygnacja z pożycia małżeńskiego. Duchownych odsuwano od sprawowania funkcji sakralnych. Pojawiały się propozycje złożenia ofiar materialnych na cele sakralne lub na charytatywne. Pojawienie się pokuty w formie spowiedzi usznej stało się popularne w Kościele łacińskim. Inaczej było w Kościele greckim, ale to już temat odrębny. Polecana lektura: Księgi pokutne, A. Baron, H. Pietras (opracowanie), Synody i Kolekcje Praw 5, ŹMT, Kraków 2011. Chłapowiec M., Pokuta w dokumentach synodalnych chrześcijańskiej starożytności, „Vox Patrum” 30(2010), t. 55, 121 - 134. Kieling M., Zasady ogólne dotyczące praktyk pokutnych na podstawie „Libri poenitentales:, „Vox Patrum” 37(2017), t. 67, 225 – 240. Kieling M., Grzech i pokuta a świadomość świętości w późnej starożytności chrześcijańskiej,”Teologia Patrystyczna” 1(2004), 43 – 54. B. Kosecki, Wyznanie grzechów w praktyce pokuty Kościoła na Zachodzie, „Ruch Biblijny i Liturgiczny” 29 (1976), 65 -81. Myszor W., Grzech i pokuta w Kościele III wieku, „Teologia Patrystyczna” 1(2004), 7 – 18. Zawadzki W., Nauka o pokucie i praktyka pokutna w Kościele rzymskim w okresie starożytności chrześcijańskiej, „Vox Patrum” 10(1990), 807 – 815. [1] Didache 14,1, tłum. A. Świderkówna. [2] Orygenes, Homilie o Księdze Kapłańskiej 2,4, tłum. S. Kalinkowski. [3] Szerzej zob. M. Kieling, Zasady ogólne dotyczące praktyk pokutnych na podstawie „Libri poenitentiales:, „Vox Patrum” 37(2017), t. 67, 230 – 233. [4] Por. Sokrates Sozomen, Historia Kościoła 7,16, tłum. S. Kazikowski. [5] Por. Synod w Ancyrze (314 r.), k. 6; 7; 8. [6] Szerzej zob. Konstytucje apostolskie 2,41,tłum. S. Kalinkowski. [7] Por. Synod w Elwira, k. 22. [8] Por. Bazyli W., List w sprawie kanonów 217, tłum. Krzyżaniak. [9] Por. Św. Ambroży, Listy 11*, tłum. P. Nowak. [10] Szerzej zob. B. Kosecki, Wyznanie grzechów w praktyce pokuty Kościoła na Zachodzie, „Ruch Biblijny i Liturgiczny” 29 (1976), 71 – 72. [11] Tak było mniej więcej do IX wieku, zob. M. Kieling, Grzech i pokuta a świadomość świętości w późnej starożytności chrześcijańskiej, 45. [12] Por., Synod w Toledo w 589 roku, k. 11.
Zobacz, jak ubierają się zakonnice 5.10.2023. Na świecie działa ok. 3000 zakonów żeńskich, z tego 175 w Polsce. Najstarsze istnieją kilkaset lat, kolejne wciąż powstają. Różnią się
Ks. prof. Czesław S. BartnikW Kościele polskim zainicjowano pod koniec sierpnia 2008 r. dyskusję nad kadencyjnością proboszczów. Kwestię tę podnoszono już w roku 1998 na II Polskim Synodzie Plenarnym w celu, jak mówiono, ożywienia duszpasterstwa i wprowadzenia pewnej „demokratyzacji” wśród termin „kadencyjność” może mieć trzy znaczenia: – proboszcz pracuje kadencjami, np. przez 5 czy 7 lat, najpierw jedną kadencję na danej parafii, potem drugą kadencję tamże i ewentualnie dalsze, z tym że koniec kadencji stanowi pewien próg; – proboszcz pracuje przez jedną kadencję na jednej parafii, potem kadencję na innej parafii itd.; – i wreszcie prezbiter pracuje jako proboszcz przez jedną czy drugą kadencję, a potem wraca do stanu wikariusza. W rezultacie termin „kadencyjność” jest niejasny, ale może zostać prawnie dopracowany. Z historii urzędu proboszcza Urząd proboszcza nie jest z ustanowienia Bożego – nie mylić z jego kapłaństwem – jak biskupstwo i papiestwo. Ale sięga w pewnej formie aż do II wieku, do tzw. chorepiskopów, czyli biskupów wiejskich. Na początku, jak wiemy, duszpasterstwo zorganizowane miało samo miasto, bo tylko ono liczyło się w kulturze śródziemnomorskiej i rzymskiej. Każde miasto miało biskupa. Lecz szybko okazało się, że duszpasterstwo trzeba organizować także na wsi czy na terenach podmiejskich. Trzeba więc było duszpasterzy ludu wiejskiego. A zatem biskup miasta wyświęcał biskupa dla wsi – jako chorepiskopa; chora po grecku to wieś, a episkopos – to zarządca. Chorepiskop był zależny całkowicie od biskupa miasta. Chorepiskopi z czasem organizowali coraz szersze duszpasterstwo na wsi z grupą prezbiterów, którym przewodzili. Tak zaczęły się pierwotne „parafie”, czyli probostwa. Parafia po grecku to „paroikia”, czyli osiedle „blisko miasta”. Przewodniczący administracyjnie tej wspólnocie pozamiejskiej nazywał się „parochus”. Polskie „proboszcz” powstało z łacińskiego „praepositus” – przełożony. Lecz od początku zaistniały problemy układu duszpasterstwa parafialnego do miejskiego, biskupiego. W bardzo licznych regionach Kościoła powszechnego duszpasterstwo prowadzili duchowni ze święceniami biskupimi, co trwało aż do szczytowego średniowiecza, ale gdzie indziej przełożeni parafii coraz częściej nie otrzymywali święceń biskupich i byli tylko prezbiterami, oczywiście zawsze podległymi ściśle biskupowi miasta. Ciekawe, że w III wieku w Rzymie, w mieście liczącym blisko milion mieszkańców, Papież musiał pewne rejony miasta powierzyć grupom prezbiterów, których było tam dużo. I tak już wtedy obok parafii wiejskich pojawiły się także parafie miejskie. Formy parafii i status jej przełożonego dosyć głęboko się zmieniały w ciągu wieków, ale instytucja proboszcza, uformowana ostatecznie w późniejszym średniowieczu na bazie feudalizmu, przetrwała do dziś. Proboszcz nieusuwalny W duchu „demokratyzacji” już w okresie Soboru Watykańskiego II pojawiały się, choć raczej marginesowe, żądania, żeby wprowadzić kadencyjność nie tylko dla proboszcza, ale także dla Papieża i biskupów. Na przykład biskup miałby piastować swój urząd przez 5 lat, a potem zejść do prezbiterów, żeby zostać proboszczem lub nawet wikariuszem. Z Holandii dochodziły i takie propozycje, żeby z kolei i prezbiter funkcjonował jako taki tylko przez 5 lat, a potem żeby się żenił i „szedł do cywila”. Powoływano się tu na pseudopsychologię, że celibat i dłuższe sprawowanie jakiejś ważniejszej funkcji deprawują człowieka osobowościowo. W przypadku pracy kapłanów, którzy pozostają kapłanami aż do śmierci, trzeba koniecznie odróżnić zwykłe jakieś administrowanie czy funkcje niejako zewnętrzne od właściwego duszpasterzowania. Administratorzy i różnego rodzaju kierownicy mogą być zmieniani co pewien czas swobodnie. I tak się też dzieje w dykasteriach rzymskich: w diecezjach, zakonach i różnych organizacjach kościelnych, choć np. generał jezuitów wybierany jest dożywotnio. Natomiast mimo ustanowienia wieku emerytalnego nie ma kadencyjności w urzędach, przez które kapłan staje się głową, filarem i sercem Kościoła. Ponieważ parafia jest również sub-Kościołem w ramach Kościoła diecezjalnego, dlatego i proboszcz nie jest li tylko tymczasowym, prowizorycznym zarządcą, zwykłym administratorem czy urzędnikiem, lecz całą swoją osobą bierze z woli biskupa zaślubiny z parafią i staje się jej strukturą stałą. Prawdę tę oddał wyraźnie Kodeks Prawa Kanonicznego z roku 1917, postulujący, by biskupi mianowali „proboszczów nieusuwalnych” (inamovibiles), choć i tacy mogą być w pewnych przypadkach swobodnie przez biskupa usunięci. Chodziło o umocnienie roli proboszcza i w ogóle prezbitera. Jednakże, niestety, kodeksowe zalecenie stanowienia proboszczów nieusuwalnych natrafiło na wielkie trudności, tak że w diecezjach polskich przed wojną było proboszczów nieusuwalnych najwyżej po paru w diecezji albo i nie było ich w ogóle. Kodeks Jana Pawła II z 1983 r. poszerza postulat nieusuwalności na wszystkich proboszczów, stanowiący, że „proboszcz winien cieszyć się stałością i dlatego ma być mianowany w tym względzie na czas nieokreślony” (kan. 522). Lecz ponieważ po Soborze już w niektórych krajach wprowadzono kadencyjność, dlatego Kodeks politykę regionalną pozostawia Konferencji Episkopatu (ks. prof. Jan Dudziak). Niektórzy mówią, że nie ma dziś procedury prawnej usuwania proboszcza z urzędu wbrew jego woli. Jest to nieprawda. Owszem, nie można usunąć proboszcza zwykłym listem czy przez internet, ale w KPK jest procedura usuwania proboszcza (kan. 1740-1752). Biskup musi tylko postawić zarzuty na piśmie i zasięgnąć opinii dwóch duszpasterzy wyznaczonych przez Radę Kapłańską. Po dekrecie zwalniającym z urzędu może proboszcz odwołać się do Rzymu, ale stanowisko musi od razu opuścić, choćby nawet był ciężko chory. Oczywiście, usunięcia z urzędu nie należy mylić z przejściem na emeryturę po ukończeniu, zwykle, 70. roku życia. Cele wprowadzenia kadencji Kadencyjność proboszczów ma swoje cele praktyczne. Jej zwolennicy podają następujące: – Nastąpi ożywienie duszpasterstwa parafialnego, żeby nie było starczego marazmu i bezruchu, a duszpasterz w starym miejscu się „wypala”, w nowym zaś może podjąć pracę z nową energią i swobodą działań. – Będzie sprawniejsza polityka personalna biskupów i lepsze wykorzystanie księży zdolniejszych. – Będzie prostsze niwelowanie różnych konfliktów proboszcza z wiernymi i parafianie łatwiej obdarzą zaufaniem nowego proboszcza. – Nastąpi większa dyscyplina i ściślejsza współpraca duszpasterska z biskupem. – Łatwiejsze będzie wykorzystanie energii i talentów młodszych duchownych, którzy, często długo, nie mogą się doczekać pracy samodzielnej. – Zwiększenie mobilności proboszczów po to, żeby przeciwdziałać pewnej „klasowości”, kiedy to jedni są zawsze na parafiach małych i ubogich, a drudzy wiecznie na parafiach wielkich i bogatych, czyli tworzą się plebejusze i arystokracja. – Ułatwienie odejścia z parafii z twarzą, zarówno wtedy, gdy praca źle się układa, jak i wtedy, gdy parafianie usiłują księdza „nie wypuścić”. Zdecydowana preferencja stabilności Kanony KPK z roku 1917 i 1983, zalecające mocną stabilność urzędu proboszcza, wyrażają głęboką mądrość Kościoła: pastoralną, eklezjalną, społeczną i psychologiczną. 1. Mówiąc wprost: kadencyjność proboszcza pomniejsza w sposób oczywisty znaczenie prezbitera, jego godność, względną samodzielność, odpowiedzialność za parafię i odbiera mu jakąś pełnoprawność, czyniąc z niego tylko delegata czy nawet chłopca na posyłki, choć i proboszcz działa in persona Christi – w Osobie Chrystusa. Polski proboszcz przez wieki był równy co najmniej wójtowi czy burmistrzowi miasta. 2. Prawdziwy proboszcz to nie tylko jakiś przewodniczący grupy księży, towarzystwa czy rady parafialnej. Jest on związany z powierzoną sobie parafią na śmierć i życie powołaniem kapłańskim, miłością eklezjotwórczą, ofiarnością, wiernością. Oddaje swoim parafianom całego siebie, całą swą wiedzę, mądrość, doświadczenie i swoją jedyną samorealizację w życiu. Wrasta w daną społeczność jako jej rdzeń duchowy i zespala się z nią tym bardziej, im jest dłużej, jeśli jest akceptowany. Parafianie inaczej są związani z księdzem wikariuszem, choć bardziej go lubią towarzysko, a inaczej z długoletnim proboszczem. Proboszcz długoletni nabiera wspaniałych cech ojcowskich, kiedy wielu swoich parafian chrzcił, udzielał im Pierwszej Komunii Świętej, spowiadał ich, udzielał im ślubu, podzielał ich radości i smutki, był współuczestnikiem losów tej społeczności; kiedy wrósł w ich niszę kulturową, obyczaje, język, mentalność, orientacje polityczne, patriotyzm i w całe życie charytatywne, socjalne i duchowe. W każdym razie nie jest to tymczasowy najemnik kościelny. Można słusznie odnieść do dobrego proboszcza słowa Pisma Świętego: „Owce słuchają głosu pasterza; woła on owce swoje po imieniu i wyprowadza je (na niwę Pańską). A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, bo nie znają głosu obcych (…). Dobry pasterz daje swoje życie za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka (…), dlatego że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10, 3-13). Oczywiście jakieś nieporozumienia lub zatargi nie wszystkie są z winy proboszcza, jak lekkomyślni ludzie zwykli nieraz mniemać i plotkować. Zdarzają się bowiem nierzadko wilki drapieżne w samej owczarni, działające skrycie lub otwarcie przeciwko pokojowi i Kościołowi. 3. Trzeba odróżnić, jak wspominałem, znamię pasterskie od zwykłego administrowania czy dyżurowania, jak się dzieje w probostwach zespołowych. Podobnie nie wolno mieszać autentycznego przygotowania do określonej roli w życiu, do zawodu, z jakąś prowizoryczną, dyżurną funkcją. W jakimś fałszywym pędzie do „demokracji” uchodzi to nieraz uwadze nawet wybitnym środowiskom. Weźmy jeden z takich przykładów negatywnych. Studiując historię pewnego seminarium duchownego, zauważyłem, że przez trzy wieki mylono tam fachowość z prowizoryczną funkcją. Seminarium to prowadził pewien zakon. Kadencyjne były nie tylko stanowiska rektora, wicerektora, prefekta i spowiednika, ale także profesorów seminarium. Jednych i drugich zmieniano co trzy lata. Była to fałszywa „urawniłowka” z wielką szkodą dla rzeczy. Poza tym wchodziła zapewne w grę błędna zasada ascetyczna, żeby nie przywiązywać się ani do ludzi, ani do pracy czy funkcji. Co do przełożonych to można się jeszcze zgodzić, jeśli stanowią zespół zakonny i koleżeński, ale nie sposób zrozumieć kadencyjności i przemienności profesorów. Jeden profesor wykładał przeważnie kilka różnych przedmiotów przez trzy lata, potem zlecano mu inne przedmioty na następne trzy lata. Jeśli najpierw ktoś był specjalistą np. od języka greckiego, hebrajskiego lub łaciny, to po trzech latach musiał porzucić te przedmioty, uczyć np. liturgiki, homiletyki lub i prawa kanonicznego. Zresztą w instytucjach kościelnych jest nieraz do dziś taki woluntaryzm, że nieprzygotowanie czy brak odpowiednich zdolności mianowanego zastąpi łaska Boża, która idzie mechanicznie za posłuszeństwem. Pomieszania płaszczyzn unikały natomiast – i unikają do dziś – uniwersytety. Kadencyjności podlegają zarządzający i przewodniczący: rektorzy, dziekani, dyrektorzy itp. Na Uniwersytecie Jagiellońskim do wojny wybierano rektora i dziekanów co roku. Ale nie ma kadencyjności co do profesorów, którzy stanowią substancję stałą uniwersytetu. Przygotowują się do swej specjalności zwykle przez dziesiątki lat i potem wiążą się z instytutami, katedrami, badaniami, prowadzą długo swoich magistrantów, doktorantów, habilitantów, konstruują swoją szkołę naukową. Wprawdzie Stany Zjednoczone mają u siebie pewną kadencyjność profesorów – na pięć lat, z możliwością ponawiania tej pięciolatki, jeśli będą dobre opinie studentów – ale ostatecznie grają tu rolę względy komercyjne. 4. Probostwo, jeśli jest kadencyjne, zwłaszcza krótkokadencyjne, narusza jedną z podstawowych zasad życia, a mianowicie zasadę poczucia bezpieczeństwa. Jest to zasada nie tylko psychologiczna, ale i społeczna. Na stanowisku ważnym, trudnym, wymagającym oddania się w całości i usensowiającym życie konieczna jest stabilizacja i długa niezagrożona perspektywa. Nominacja zaś nieudana – z tym są faktyczne problemy – i tak może być w każdej chwili odwołana. Tymczasem po nominacji na kadencję, powiedzmy pięcioletnią, kapłan staje się prawdziwym proboszczem może dopiero w piątym roku. Ważniejsze dzieła podejmuje i prowadzi ciągle z drżeniem, czy go nie odwołają lub czy mu przedłużą kadencję. W pięciolatce nie sposób się zmieścić, gdy ktoś buduje kościół, plebanię lub inny budynek kościelny. Zwykle następca będzie miał inną koncepcję budowy. Jeszcze trudniej może być z szybkim zdobyciem zaufania ze strony parafian. Trudno jest z odbudową duchową parafii, a nawet z prowadzeniem różnych akcji kościelnych i społecznych. Nowy proboszcz nie zna ludzi, nie wie, jak się obracać w urzędach, niełatwo chwyta potrzeby parafian. Trzeba czasu na poznanie środowisk społecznych, kulturalnych i politycznych, a także zwyczajów i różnych osobliwości pobożnościowych. W Austrii nie tak dawno w pewnej parafii wierni wyrzucili księdza polskiego za to, że wprowadził nabożeństwo różańcowe. Wprawdzie kuria stara się dobierać odpowiednich ludzi do konkretnych parafii, ale polityka personalna jest szalenie trudna, dużo jest pomyłek; biskupi mają z tym najtrudniej. Jakże trzeba też liczyć się z ambicjami człowieka. Król francuski Ludwik XIV miał mówić: ilekroć na stu kandydatów na wyższe stanowisko mianuję jednego, to zyskuję 99 wrogów i jednego niewdzięcznika. Nie mówię już o trudnościach nominacyjnych w krajach, gdzie nominacje zatwierdza państwo. Władze mogą nowego kandydata nie zatwierdzić, jak to było u nas za PRL. Wielu sądzi, że takie sytuacje już się nie powtórzą, ale są jeszcze takie w niektórych krajach świata, a zresztą i w UE, gdzie nie tylko spycha się Kościół na forum prywatne, ale chce się nim zarządzać, o czym świadczy atak Parlamentu Europejskiego z dnia 4 września 2008 r., zakazujący Kościołowi obrony życia i stosowania w życiu publicznym katolickiej etyki. Ateizm publiczny ma zawsze charakter terrorystyczny. 5. Owszem, w niektórych krajach jest lub była kadencyjność: w Niemczech wynosi 10 lat, w Italii – 9, w USA – 5 lat. Ale w tych krajach proboszczowie są na pensji i różne inwestycje są prowadzone z puli państwowo-kościelnej. Dlatego proboszczowie są tam jedynie urzędnikami czy funkcjonariuszami, nie są wewnętrzną strukturą społeczności wiernych. Przy tym każdy otrzymuje tę samą taksę, czy pracuje, czy nie pracuje, czy pracuje na parafii olbrzymiej czy małej. Toteż wielu księży ucieka z dużych parafii, bo jest tam więcej pracy. Ponadto parafie tam podlegają w dużej mierze świeckim. To oni są właściwymi proboszczami, a proboszcz jest jedynie liturgiem i takim Don Kichotem religijnym bez realnego znaczenia. Taki zatem może być zmieniany co miesiąc. Z powodu braku księży w Niemczech „proboszczami” bywają przeważnie kobiety, które rządzą żelazną ręką, nie dopuszczają do żadnej demokracji i przy tym tworzą już jakieś inne chrześcijaństwo. Gdzie rządzą jeszcze księża, to kadencyjność jest fikcją, podobnie jak i emerytura. Z powodu braku kapłanów biskupi tu i ówdzie prawie na kolanach proszą proboszcza po siedemdziesiątce, żeby pracował dalej. A trzeba zwrócić uwagę, że już i u nas z powodu ateistycznego liberalizmu liczba powołań szybko spada. 6. Księża jako ludzie nie są ani z papieru, ani wszyscy nie są straceńcami całopalnymi. Mają swoje określone osobowości i swoją zdrową ambicję. Kapłaństwo nie przekreśla silnej osobowości, a raczej ją bardziej wzmacnia. Niektórzy utopiści psychologiczni powiadają: niech proboszcz po pięciu latach zostanie znów wikariuszem, bądź w tej samej parafii, bądź w innej, biedniejszej. Jest to myśl w duchu zemsty proletariatu: zniszczyć i podeptać wyższego. Czy może być ktoś generałem sztabowym, a po pięciu latach już tylko adiutantem majora lub czyścić mu buty? Powtarzam: w zakonnych probostwach zbiorowych, zespołowych, może jeden być proboszczem przez miesiąc, a drugi przez drugi miesiąc. Ale to nie jest właściwe probostwo, jest to duszpasterstwo pielgrzymkowe lub objazdowe. Jest to po prostu „parafia zakonna”, wydzierżawiona jakby od diecezji. Na Soborze dyskutowano o możliwości diecezjalnych probostw grupowych, gdzie księża mieszkają razem i obsługują kilka parafii wokoło. Ale to nie przeszło ze względu na osłabienie więzi duchownego z daną parafią. 7. Oczywiście, nie każdy nadaje się na proboszcza. A każdy ksiądz musi do niego dorosnąć wiekiem, osobowością, mądrością, doświadczeniem i zmysłem ojcowskim. Trzeba też mieć specjalne cechy gospodarza parafii. Przy tym należy pamiętać, że typowy polski proboszcz jest epigonem dobrego dawnego szlachcica: ma poczucie niezależności, godności, honoru, misji duchowej. Ma plebanię zawsze dla wszystkich otwartą, jest gościnny, zawsze czymś poczęstuje, nie tak jak np. w Austrii, gdzie księdza gościa po Mszy Świętej nie poczęstuje nawet herbatą. Proboszcz polski jest patriotą, ma zmysł społecznikowski, podejmuje różne ważne inicjatywy i działania nie tylko kościelne, ale i socjalne, jest promotorem życia wiejskiego i robotniczego. Orientuje się w polityce. Wspiera szkolnictwo, dobre obyczaje, kulturę. Organizuje opiekę nad ubogimi, chorymi, wykluczonymi i wspiera różne akcje w czasie kataklizmów i katastrof. Gra rolę psychologa w wielkich nieszczęściach. Godzi zwaśnione małżeństwa i rodziny, zwalcza patologie społeczne. Służy radą władzom i instytucjom świeckim. Jest ojcem dla młodych, bratem dla dorosłych, synem dla miejscowych patriarchów i bohaterów narodowych. Przede wszystkim buduje Kościół Chrystusowy, jest prawą ręką biskupa w parafii i reprezentantem Kościoła powszechnego. Może to wszystko czynić w sposób bardziej radykalny ewangelicznie niż władza diecezjalna, która musi byś związana pewną ogólną dyplomacją i kompromisami. Kadencyjność urzędu proboszczowskiego, zwłaszcza krótkoterminowa, nie oznacza pozytywnej demokracji lub jakiejś formy sprawiedliwości wśród kleru, lecz jest raczej spłyceniem tego fundamentalnego urzędu i rozluźnianiem więzi duszpasterskiej z instytucją Kościoła. Dlatego, moim zdaniem, w Polsce powinna być zaniechana.
Trwa odbudowa klasztoru w Alwerni - gotowy jest już dach i elewacja kościoła, a w najbliższych dniach ruszy odbudowa małej wieży nad nawą główną - informuje Radio Kraków.
- Ponad 12 % polskich dzieci i młodzieży doświadczyło wykorzystania seksualnego i jest to bardzo poważny problem społeczny - mówi ks. Adam Żak SJ, koordynator ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski. W tej sytuacji niezbędny jest Narodowy Program Ochrony Dzieci i Młodzieży, przed tego rodzaju przestępstwami. Wyjaśnia, że to, co robi Kościół w tej dziedzinie, może być dobrym przykładem dla innych środowisk i Przeciszewski, KAI: Jaka jest skala przestępstw pedofilskich w Polsce? Na ile jest to problem dotyczący całego społeczeństwa? Ks. Adam Żak SJ: Jest to bardzo poważny problem społeczny w Polsce. W ostatnich latach wzrasta liczba niektórych rodzajów przestępstw seksualnych przeciw małoletnim. Zdają się to potwierdzać pewne dane. Np. w 2007 r. w Polsce wzrosła drastycznie liczba wykrytych i zgłoszonych przestępstw wykorzystania seksualnego małoletnich. W całym społeczeństwie był to przeciągu 2 lat wzrost 4-krotny – z 2 do ponad 8 tysięcy. Ten wzrost przestępstw wykrytych i zgłoszonych mógł po części wynikać z większej wrażliwości społecznej, ale również ze wzrostu liczby samych przestępstw na przestrzeni kilkunastu lat. Opublikowany przed paru miesiącami „Raport o zagrożeniach bezpieczeństwa i rozwoju dzieci w Polsce. Dzieci się liczą 2017” w rozdziale „Wykorzystywanie seksualne dzieci” podaje, że 12,4% dzieci i młodzieży w wieku 11-17 lat doświadczyło przynajmniej jednej z form wykorzystania seksualnego. Te i inne dostępne dane mówią, że mamy do czynienia z problemem społecznym. KAI: A co - w oparciu o doświadczenia Księdza - można powiedzieć o skali przestępstw pedofilskich, jeśli chodzi o osoby duchowne? - Na to pytanie nie mam odpowiedzi, ale jest to, w świetle danych, zaledwie odprysk znacznie szerszego problemu społecznego. W krajach gdzie ujawnienia przestępstw wśród duchownych miały miejsce w różnym czasie, np. w USA i w Niemczech okazuje się, że ich skala jest podobna. Australijskie dane mniej więcej z tego samego okresu zdają się być znacznie wyższe. Na Zachodzie znaczący wzrost przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich wśród duchownych przypadł na lata silnych procesów przemian kulturowych i obyczajowych (w tym również w sferze seksualnej), objawiających się m. in. dezintegracją tradycyjnych wartości i więzi społecznych i rodzinnych - czyli na koniec lat 60. i na lata 70. Zwrócę uwagę, że Polska znajdowała się wówczas za żelazną kurtyną, a głębokie procesy transformacyjne ruszyły na dobre dopiero po upadku komunizmu. KAI: Wyjaśnijmy jak w takim przypadku powinny działać struktury kościelne: krok po kroku, zgodnie z "Wytycznymi Konferencji Episkopatu Polski dotyczącymi wstępnego dochodzenia kanonicznego w przypadku oskarżeń duchownych o czyny przeciwko 6. przykazaniu Dekalogu z osobą niepełnoletnią, poniżej 18. roku życia", zatwierdzonymi w 2015 r. przez Stolicę Apostolską i znowelizowanymi w czerwcu 2017 r. - Zgodnie z hasłem "zero tolerancji". Kiedy zgłoszone przestępstwo wykorzystania seksualnego osoby małoletniej zostaje uznane za prawdopodobne, to wówczas biskup (jeśli chodzi o księdza diecezjalnego) bądź przełożony zakonny (jeśli chodzi o zakonnika) powinien natychmiast poinformować Stolicę Apostolską, a konkretnie Kongregację Nauki Wiary - aby sprawie nadano bieg. Pierwszym etapem postępowania kanonicznego po zgłoszeniu jest dochodzenie wstępne, prowadzone na szczeblu diecezji bądź zakonu. Celem dochodzenia wstępnego jest właśnie ustalenie czy dane przestępstwo jest lub nie jest prawdopodobne. Od ustalenia prawdopodobieństwa dalsze postępowanie toczy się pod kontrolą Stolicy Apostolskiej. Dlatego pod kontrolą, aby zapewnić skuteczność dalszego postępowania. Trzeba uwierzyć diagnozie Benedykta XVI, że największym wrogiem Kościoła nie są zewnętrzni krytycy, lecz grzech w Kościele, którego skutkiem jest takie przyćmienie blasku Ewangelii, jakiego nie znały czasy prześladowań. Dlatego ten problem musi być rozwiązywany w sposób radykalny, zgodnie z hasłem: „Zero tolerancji dla pedofilii w Kościele”. KAI: A kiedy struktury kościelne powinny zawiadamiać o zgłoszonych do nich przypadkach pedofilii państwowy wymiar sprawiedliwości? Jak ta sprawa przedstawia się obecnie z punktu widzenia prawa i jak to powinno być realizowane w Kościele? - 13 lipca br. weszła w życie nowelizacja Kodeksu karnego, która wprowadziła obowiązek niezwłocznego zawiadomienia organów ścigania przez osoby, które mają wiedzę o przestępstwach wykorzystania seksualnego małoletnich. Nowe prawo, obowiązujące wszystkich obywateli, postawiło w nowej sytuacji nie tylko przełożonych kościelnych w odniesieniu do duchownych oskarżanych o popełnienie takiego przestępstwa, lecz także każdego duszpasterza, który w ramach pełnienia posługi uzyskałby wiadomość o takich czynach, niezależnie od tego, kto byłby ich sprawcą. W przypadku, gdy podejrzanym jest duchowny a wstępne ustalenia potwierdzą wiarygodnie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego, wtedy przełożony ma obowiązek upewnić się, czy zgłoszenie już zostało dokonane, lub sprawić że zostanie dokonane. Ta sprawa została szczegółowo uregulowana przez wspomnianą już nowelizację wytycznych. Delegaci przełożonych kościelnych zostali odpowiednio przeszkoleni w tych sprawach i wiem, że znowelizowane wytyczne funkcjonują. KAI: A jakie kary przewiduje Kościół wobec kapłanów dopuszczających się takich przestępstw? - Najpoważniejszą karą jest wydalenie ze stanu duchownego. Z danych jakie Stolica Apostolska opublikowała parę lat temu za lata 2004 - 2014, wynika, że Kongregacja Nauki Wiary otrzymała w tym czasie 3 tys. 420 zgłoszeń z całego świata, z czego wydaleniem ze stanu kapłańskiego, czyli najcięższą karą ukarano 848 duchownych a 2 tys. 572 kapłanów obłożono innymi karami kościelnymi. Mogła to być kara zawieszenia w posłudze kapłańskiej na pewną ilość lat, ograniczenia posługi, zakazu kontaktów z dziećmi i młodzieżą, itp. Kościół nie posiada środków przymusu, a kary kościelne zmierzają do „uzdrowienia” sprawcy, do tego aby się nawrócił. Muszą one być też proporcjonalne do ciężkości czynów. KAI: Jak Kościół powinien traktować ofiary bądź ich rodziny, które się zgłaszają, od kiedy powinna być im udzielana pomoc i jaka? - Od momentu uzyskania informacji o prawdopodobnym przypadku wykorzystania seksualnego osoby małoletniej przełożony kościelny zobowiązany jest do udzielenia ofierze pomocy duchowej, psychologicznej i w razie potrzeby również prawnej. Pomoc i opieka należy się ofierze i jej rodzinie oraz wspólnocie kościelnej, w której miało miejsce przestępstwo. Pomoc ta rozpoczyna się od przyjęcia zgłoszenia. KAI: Czy można powiedzieć, że Wytyczne polskiego Episkopatu zostały już wdrożone? - Dość powszechna jest w Kościele w Polsce pozytywna reakcja odnośnie do stosowania norm Stolicy Apostolskiej i wytycznych Episkopatu Polski. Świadczy o tym chociażby liczba zgłoszeń do Kongregacji Nauki Wiary, która w przypadku Polski rośnie. Ale wcale nie musi to być skutek wzrostu ilości tych przestępstw wśród duchownych, ale może np. wynikać z faktu, że Wytyczne uchwalone przez Konferencję Episkopatu i inne działania Kościoła zostały przyjęte przez poszkodowanych jako zachęta do zgłaszania się do przełożonych kościelnych. Obecnie, jeśli przełożeni otrzymują wiadomość o przestępstwie, to rozpoczynają przewidziane procedury. Nie oznacza to od razu, że wszyscy w Kościele, duchowni i świeccy, są przekonani o potrzebie głębokich zmian w postawach i dostrzegają zamysł Opatrzności, która oczyszcza swój Kościół. Jest to pewien proces, który ma swoją dynamikę, ale zmierza w tym właśnie kierunku. KAI: Jakie są główne przyczyny pedofilii wśród duchownych? - Takie same, co w innych grupach społecznych. Wykorzystanie seksualne małoletnich pojawia się często na końcu łańcucha uzależnień jakiemu ulega dany człowiek, w tym i kapłan, z powodu własnej niedojrzałości: korzystania z używek, oddalania się od życia wspólnego, nie radzenia sobie ze stresem, itd. Niedojrzałość a nie dewiacyjne zaburzenia preferencji seksualnej, to najczęstsza przyczyna prowadząca do poszukiwania tego rodzaju „rekompensaty”. Wśród przyczyn czynów pedofilskich, znaczące miejsce zajmuje zatrzymanie rozwoju seksualnego sprawców na jakimś etapie dojrzewania. Co oznacza, że ich faktyczna tożsamość seksualna nigdy się nie wykształciła. Psychicznie, pod względem seksualnym i emocjonalnym pozostają oni nastolatkami niezdolnymi do dojrzałych relacji z rówieśnikami. W związku z tym nie szukają partnerki czy partnera dorosłego, tylko właśnie wśród nastolatków. Największym indywidualnym czynnikiem ryzyka jest po prostu niedojrzałość psychoseksualna. Stąd ogromne znaczenie formacji ludzkiej w nowicjatach zakonnych i w seminariach. Natomiast czym innym są tzw. sprawcy preferencyjni, czyli tacy, którzy mają trwale zaburzoną preferencję seksualną. Jest ich stosunkowo niewielu. Przy czym mają oni największą ilość ofiar. W USA gdzie rzecz przebadano dokładnie, wszystkich sprawców czynów pedofilskich było 4 tys. 392 w ciągu 52 lat wśród ok. 110 tys. księży zakonnych i diecezjalnych. Natomiast sprawców preferencyjnych czyli księży z trwałym zaburzeniem preferencji seksualnej o nazwie pedofilia, było zaledwie 137. A więc sprawcy preferencyjni to ok. 4 % wszystkich sprawców tego typu przestępstw. KAI: A czy istnieje związek miedzy homoseksualizmem a pedofilią? - Może to być wyłącznie hipoteza badawcza, która nie została udowodniona. Faktem natomiast jest, że jeśli chodzi o sprawców wśród duchownych, to proporcje wykorzystywania chłopców i dziewczynek są odwrotne niż w świecie. Wśród świeckich najczęściej wykorzystywane są dziewczynki, natomiast przez duchownych chłopcy - 80 %. Przyczyny tego zjawiska w Kościele są bardzo różne. Między innymi fakt, że dla księży na ogół chłopcy są bardziej dostępni. Sporą rolę zdaje się odgrywać również i w tym przypadku niedojrzałość psychoseksualna objawiająca się m. in. brakiem jasnej tożsamości seksualnej. W każdym razie sprawa wymaga badań w wielu kierunkach. KAI: NA czym polega rola Księdza jako koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży ze strony Konferencji Episkopatu Polski? - Odpowiedź musiałaby być bardzo długa. Powiem krótko. W pierwszym etapie trzeba było stworzyć system odpowiedzi na zgłoszenia tego typu przestępstw w Kościele. Wymagało to przygotowania i przeprowadzenia pogłębionych szkoleń dla delegatów przełożonych kościelnych, tak by byli zdolni realizować w diecezjach i zakonach procedury przewidziane przez Wytyczne Konferencji Episkopatu. Mając świadomość, że pomoc dla osób poszkodowanych zaczyna się od zgłoszenia krzywdy, niemal równolegle zostały przygotowane i przeprowadzone szkolenia dla duszpasterzy wyznaczonych przez przełożonych do pomocy ofiarom, ich rodzinom oraz wspólnotom, w których dokonało się przestępstwo. Dla prowadzenia tej działalności szkoleniowej w 2014 r. w Akademii Ignatianum w Krakowie powstało Centrum Ochrony Dziecka. W każdej diecezji i w każdym większym zgromadzeniu zakonnym został wyznaczony delegat ds. ochrony dzieci i młodzieży. Tworzą oni ogólnopolską sieć. W całej Polsce biskupi oraz wyżsi przełożeni zakonów męskich mianowali w sumie 80 delegatów oraz 69 duszpasterzy. Delegaci są we wszystkich polskich diecezjach, a niektóre wyznaczyły więcej niż jednego duszpasterza. Sieć delegatów sprawdza się bardzo dobrze. Między innymi przy ich pomocy przed Światowymi Dniami Młodzieży w r. 2016 zostało przeszkolonych w całej Polsce ok. 1500 wolontariuszy. Wiem, że w kilku diecezjach i zakonach delegaci organizują szkolenia we własnym zakresie. KAI: Jaka jest skala szkoleń prowadzonych przez Centrum Ochrony Dziecka? - Równocześnie ze szkoleniami delegatów i duszpasterzy wyznaczonych przez przełożonych rozpoczęliśmy systematyczne szkolenia dla księży diecezjalnych i zakonnych pracujących w duszpasterstwie. W niektórych diecezjach uczestniczyło po kilkuset księży. Wciąż jesteśmy zapraszani przez biskupów i przełożonych zakonnych. W wielu miejscach przyjmuje się taki model, że szkolenie w zakresie ochrony dzieci i młodzieży staje się stałym elementem formacji po święceniach. Również wiele seminariów diecezjalnych i zakonnych realizuje programy szkoleń dla kleryków. Tym co ogranicza zasięg szkoleń jest wciąż brak odpowiednich specjalistów w tej materii. Dlatego Centrum Ochrony Dziecka zainicjowało w Akademii Ignatianum studia podyplomowe w zakresie profilaktyki wykorzystania seksualnego małoletnich. Równocześnie ze szkoleniami zainicjowaliśmy pracę nad przygotowaniem programów prewencji. To jest drugi filar zaangażowania COD, który rośnie. Mam świadomość, że cała ta działalność to zaledwie początek. Brakuje wielu narzędzi. Poza tym Kościół w tej materii nie działa w próżni, tylko w konkretnym społeczeństwie zorganizowanym w państwo. Coraz wyraźniej widzę, że dla zbudowania nowoczesnego systemu prewencji nie wystarczy prawo karne. Problemem wymagającym przezwyciężania jest jeszcze sporo ignorancji związanej z wiedzą o sprawcach, o czynnikach ryzyka tkwiących w nas samych, w naszych instytucjach, w kulturze klerykalnej, w tendencji do bagatelizowania skutków wykorzystania u ofiar. KAI: Czy - idąc wzorem Kościoła - nie przydałby się np. narodowy program ochrony dzieci i młodzieży w Polsce? - Polska jest sygnatariuszem nie tylko Konwencji Praw Dziecka przyjętej ponad 25 lat temu przez ONZ, lecz także Konwencji Rady Europy o ochronie dzieci przed seksualnym wykorzystywaniem i niegodziwym traktowaniem w celach seksualnych przyjętej w r. 2007 w Lanzarote. Podpisując i ratyfikując tę konwencję Polska zobowiązała się do budowy systemu prewencji. Rzecznik Praw Dziecka postuluje opracowanie Narodowej Strategii na Rzecz Walki z Przemocą Wobec Dzieci. Argumentów za takim rozwiązaniem jest wiele. Wspomniany już w tym wywiadzie raport „Dzieci się liczą 2017” dostarcza wielu argumentów. KAI: O radykalnej postawie Kościoła świadczy fakt, że niezależnie od rygorystycznego traktowania duchownych, którzy ulegli tego rodzaju przestępstwom, w czerwcu 2016 r. papież Franciszek wydał dokument nakazujący karanie biskupów i przełożonych zakonnych w sytuacjach, kiedy udowodni się im ukrywanie sprawców pedofilii. - Ogłosił to w liście apostolskim motu proprio „Come una madre amorevole” [Jak miłująca matka], z 4 czerwca 2016 r. Definiuje w nim odpowiedzialność biskupów, eparchów katolickich Kościołów wschodnich i innych duchownych, sprawujących władzę w Kościele lokalnym, za niepodejmowanie działań w razie zaistnienia przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez duchownych. Motu proprio oprócz procedur określa także kary dla biskupów i przełożonych, aż do usunięcia z urzędu włącznie. KAI: Dlaczego Franciszek zdecydował się na tak radykalne rozwiązanie? - Są dwie przyczyny kryzysu związanego z przestępstwami wykorzystania seksualnego małoletnich wśród duchownych. Pierwszą są same przestępstwa popełnione przez duchownych a drugą zaniedbania przełożonych, czyli brak odpowiedniej reakcji. Taką diagnozę po raz pierwszy postawił publicznie Jan Paweł II w kwietniu 2002 r., a następnie wielokrotnie powtarzał Benedykt XVI. Dotąd papieże dawali odpowiedź na ten pierwszy problem, czyli stanowili normy jak postępować wobec wykrycia lub zgłoszenia przestępstwa a także w jaki sposób pomagać ofiarom. Natomiast Franciszek uzupełnił to o zasady dotyczące postępowania Kościoła w przypadku braku należytej staranności ze strony przełożonych w stosowaniu prawa w przypadkach tych przestępstw. Za brak staranności grozi przełożonemu kościelnemu usunięcie z urzędu.
Download Citation | On Jan 1, 2019, Olga Przybyłowicz published Źródła rękopiśmienne klasztoru klarysek gnieźnieńskich w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie. Stan wiedzy, prezentacja
Drodzy bracia i siostry! Na początku nowego roku przyjrzymy się dziejom chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak się toczy historia i jak można ją odnawiać. Widzimy w niej, że to święci, kierujący się światłem Boga, są autentycznymi reformatorami życia Kościoła i społeczeństwa. Nauczając słowem i dając świadectwo własnym przykładem, potrafią oni zainicjować trwałą i głęboką odnowę Kościoła, bo sami są głęboko odnowieni, obcują z prawdziwą nowością: Bogiem obecnym w świecie. To pokrzepiające zjawisko, polegające na tym, że w każdym pokoleniu przychodzą na świat święci, a ich twórcze idee wzbogacają go i odnawiają, powtarza się nieustannie w historii Kościoła, nawet w smutnych i trudnych momentach. Widzimy bowiem, że w następujących po sobie stuleciach rodzą się także siły potrzebne do reformy i do odnowy, bo Bóg jest zawsze nowością i wciąż daje nowe siły, by posuwać się naprzód. Tak też było w xiii w., kiedy narodziły się i w nadzwyczajny sposób rozwinęły zakony żebrzące, które stanowiły wzór wielkiej odnowy w nowej epoce historycznej. Nazwano je w ten sposób, bo cechowało je «żebranie», czyli pokorne proszenie ludzi o wsparcie materialne, które pozwalało im żyć zgodnie ze ślubem ubóstwa i prowadzić misję ewangelizacyjną. Wśród zakonów żebrzących, które wówczas powstały, najbardziej znane i najważniejsze to Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, znane jako franciszkanie i dominikanie. Nazwy te pochodzą od imion ich założycieli, Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Ci dwaj wielcy święci potrafili w inteligentny sposób odczytywać «znaki czasu», wyczuwając, jakie wyzwania stały przed Kościołem ich czasów. Pierwszym wyzwaniem było powstawanie różnych grup i ruchów wiernych, którzy choć kierowali się usprawiedliwionym pragnieniem autentycznego życia chrześcijańskiego, często wyłączali się ze wspólnoty kościelnej. Głęboką niezgodę budził w nich piękny i bogaty Kościół, który zawdzięczał swój rozwój właśnie rozkwitowi monastycyzmu. W poprzednich katechezach mówiłem o wspólnocie monastycznej z Cluny, która stopniowo zaczęła coraz mocniej przyciągać młodzież, a więc siły żywotne, a także dobra i bogactwa. Pierwszym logicznym tego następstwem był rozwój Kościoła bogatego w posiadłości i statycznego. Temu Kościołowi przeciwstawiano ideę mówiącą, że Chrystus przyszedł na świat ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwej autentyczności chrześcijańskiej wyraziło się w sprzeciwie wobec empirycznej rzeczywistości Kościoła. Były to tak zwane średniowieczne ruchy ubogich. Ostro krytykowały one styl życia księży i zakonników w tamtych czasach, oskarżając ich o zdradę Ewangelii i zarzucenie praktyki ubóstwa, które znamionowało pierwszych chrześcijan. Ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną «hierarchię paralelną». Aby usprawiedliwić swoje wybory, szerzyły one także naukę niezgodną z wiarą katolicką. Na przykład ruchy katarów czy albigensów nawiązywały do starych herezji, które głosiły lekceważenie świata materialnego bądź pogardę dla niego — sprzeciw wobec bogactwa szybko przerodził się w sprzeciw wobec rzeczywistości materialnej jako takiej — negację wolnej woli oraz dualizm, zakładający istnienie drugiej zasady, którą jest zło, porównywalnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i we Włoszech, nie tylko ze względu na dobrą organizację, ale również dlatego, że krytykowały rzeczywisty nieład, który zapanował w Kościele na skutek niezbyt przykładnego postępowania różnych przedstawicieli duchowieństwa. Franciszkanie i dominikanie, idąc w ślady swoich założycieli, pokazali natomiast, że możliwe jest życie ewangelicznym ubóstwem, prawdą Ewangelii jako taką, bez zrywania z Kościołem; pokazali, że Kościół jest prawdziwym, autentycznym przybytkiem Ewangelii i Pisma Świętego. Więcej, właśnie głęboka więź z Kościołem i papieżem była źródłem siły świadectwa Dominika i Franciszka. Dokonując niezwykłego w historii życia konsekrowanego wybóru członkowie tych zakonów nie tylko rezygnowali z posiadania dóbr osobistych, jak czynili w starożytności mnisi, ale nie chcieli nawet, by wspólnota otrzymywała na własność ziemie i nieruchomości. Pragnęli w ten sposób dawać świadectwo życia niezwykle wstrzemięźliwego, wyrażającego solidarność z ubogimi i wyłączną ufność w Opatrzność, żyć na co dzień zdani na Opatrzność, ufnie oddawać się w ręce Boga. Ten styl życia osób i wspólnoty w zakonach żebrzących w połączeniu z całkowitym utożsamieniem się z nauczaniem Kościoła i jego władzą był bardzo ceniony przez ówczesnych papieży, takich jak Innocenty iii i Honoriusz iii, którzy w pełni zaakceptowali te nowe doświadczenia kościelne, rozpoznając w nich głos Ducha Świętego. Na owoce nie trzeba było długo czekać: grupy praktykujących ubóstwo, które oderwały się od Kościoła, powróciły do wspólnoty kościelnej bądź stopniowo się zmniejszyły i w końcu przestały istnieć. Dziś również, choć żyjemy w społeczeństwie, w którym «mieć» często bierze górę nad «być», bardzo skuteczne są przykłady ubóstwa i solidarności, które dają wierni, dokonujący tych odważnych wyborów. Dziś również nie brak tego typu inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście rodzą się z nowości Ewangelii i radykalnie nią żyją w teraźniejszości, oddając się w ręce Boga, by służyć bliźniemu. Świat, jak przypomniał Paweł vi w Evangelii nuntiandi, chętnie słucha nauczycieli, kiedy są oni także świadkami. O tej lekcji nigdy nie należy zapominać w dziele głoszenia Ewangelii: trzeba przede wszystkim samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości. Franciszkanie i dominikanie byli świadkami, ale również nauczycielami. W ich czasach występowało bowiem duże zapotrzebowanie również na wykształcenie religijne. Liczni wierni świeccy, mieszkający w miastach, które szybko się rozwijały, pragnęli praktykować bogate duchowo życie chrześcijańskie. Starali się zatem pogłębiać znajomość wiary i szukali przewodników na trudnej, lecz porywającej drodze świętości. Zakony żebrzące potrafiły znakomicie zaspokajać również tę potrzebę: głoszenie Ewangelii w jej prostocie, głębi i wielkości było celem, głównym bodajże celem tego ruchu. Z wielką gorliwością oddały się bowiem kaznodziejstwu. Bardzo liczni wierni, niejednokrotnie całe ich tłumy gromadziły się, by w kościołach i na wolnym powietrzu słuchać kaznodziejów, takich jak na przykład św. Antoni. Poruszali oni tematy bliskie życia ludzi, przede wszystkim praktykowanie cnót teologalnych i moralnych, ilustrując je konkretnymi przykładami, łatwo zrozumiałymi. Uczono także sposobów wzbogacania życia modlitwy i pobożności. Franciszkanie na przykład z zapałem szerzyli nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, które zobowiązywało do naśladowania Pana. Nie dziwi zatem, że liczni wierni, kobiety i mężczyźni, wybierali na przewodników na drodze chrześcijańskiej braci franciszkanów i dominikanów, którzy byli cenionymi i poszukiwanymi kierownikami duchowymi i spowiednikami. Powstały w ten sposób stowarzyszenia wiernych świeckich, którzy inspirowali się w życiu duchowością św. Franciszka i św. Dominika, dostosowując ją do swego stanu. Był to tzw. trzeci zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Inaczej mówiąc, idea «świętości świeckiej» miała wielu zwolenników. Jak przypomniał Ekumeniczny Sobór Watykański ii, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz jest powszechne (por. Lumen gentium, 40). We wszystkich stanach, zgodnie z potrzebami każdego z nich, można żyć Ewangelią. Również dzisiaj każdy chrześcijanin powinien dążyć do «wysokiej miary życia chrześcijańskiego», niezależnie od stanu, do jakiego należy! W Średniowieczu znaczenie zakonów żebrzących wzrosło tak dalece, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracowników, dawne korporacje, a nawet władze obywatelskie przy opracowywaniu swoich regulaminów, a niekiedy w poszukiwaniu rozwiązań wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów często zasięgały porad duchowych członków owych zakonów. Średniowieczne miasto zawdzięczało swój rozwój duchowy franciszkanom i dominikanom. Z wielkim wyczuciem stosowali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społeczeństwa. Wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, dlatego zaczęli wznosić swoje klasztory w obrębie miast, zamiast, jak wcześniej, z dala od nich. Aby prowadzić działalność dla dobra dusz, musieli także — w zależności od potrzeb duszpasterskich — podróżować. Innym nowatorskim wyborem zakonów żebrzących było zrezygnowanie z zasady życia w stałych miejscach, która była klasycznym rysem starożytnego monastycyzmu, na rzecz innego stylu. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego z apostolską gorliwością podróżowali z miejsca na miejsce. W rezultacie organizacja ich zakonów zaczęła się różnić od organizacji większości zakonów monastycznych. Zamiast tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, liczyły się bardziej zakon jako taki i jego główny przełożony oraz struktura prowincji. Zakony żebrzące były zatem bardziej otwarte na potrzeby Kościoła powszechnego. Ta elastyczność pozwalała na powierzanie specyficznych zadań braciom, którzy najlepiej się do tego nadawali, toteż zakony żebrzące dotarły do północnej Afryki, na Bliski Wschód i do północnej Europy. Ta elastyczność odnowiła dynamizm misyjny. Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się wówczas przemiany kulturowe. Nowe kwestie były przedmiotem żywych dyskusji na uniwersytetach, które powstały z końcem xii w. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego bez wahania wzięli na siebie również to zadanie i jako studenci i profesorzy wstąpili na najbardziej znane wówczas uniwersytety, stworzyli ośrodki naukowe, pisali wartościowe dzieła, dali początek autentycznym systemom myślowym, przyczynili się do rozwoju teologii scholastycznej w okresie jej największego rozkwitu, wywarli istotny wpływ na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele, św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli członkami zakonów żebrzących, działali z takim właśnie zapałem nowej ewangelizacji, który zrodził również nową odwagę myślenia, dialogu rozumu i wiary. Dziś również potrzebna jest «miłość prawdy i w prawdzie», «miłość intelektualna», by oświecić umysły i połączyć wiarę z kulturą. Praca franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych stanowi zachętę, drodzy wierni, do tego, by poprzez obecność w ośrodkach kształtowania się wiedzy z szacunkiem i przekonaniem ukazywać w świetle Ewangelii podstawowe kwestie dotyczące człowieka, jego godności, jego odwiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w Średniowieczu, o odnowie duchowej, do jakiej doprowadzili, o tchnieniu nowego życia, jakim napełnili świat, pewien mnich powiedział: «W owym czasie świat się starzał. Dwa zakony powstały w Kościele i odnowiły jego młodość jak młodość orła» (Burchard d'Ursperg, Chronicon). Drodzy bracia i siostry, zwróćmy się na początku tego roku do Ducha Świętego, wiecznej młodości Kościoła: niech On sprawi, że każdy poczuje, jak pilnie potrzebne jest konsekwentne i odważne świadectwo Ewangelii, aby nie zabrakło nigdy świętych, dzięki którym Kościół zabłyśnie jak zawsze czysta i piękna oblubienica, bez zmazy i bez zmarszczki, która potrafi w nieodparty sposób przyciągnąć świat do Chrystusa, do Jego zbawienia. Trzęsienie ziemi na Haiti Chciałbym zwrócić się do wszystkich z apelem w związku z dramatyczną sytuacją, w jakiej znajduje się Haiti. Myślę przede wszystkim o ludności, która ucierpiała na skutek straszliwego trzęsienia ziemi, przed kilkoma godzinami, które spowodowało ogromne straty: wielka liczba ludzi poniosła śmierć, bardzo wielu zostało bez dachu nad głową lub zaginęło, zniszczenia materialne są ogromne. Wzywam wszystkich, by zjednoczyli się ze mną w modlitwie do Pana za ofiary tej katastrofy i za tych, którzy opłakują ich śmierć. Zapewniam osoby, które straciły swoje domy, i wszystkich ciężko doświadczonych na różne sposoby przez tę wielką klęskę żywiołową, że duchowo jestem z nimi i proszę Boga, był dał im ulgę i pociechę w cierpieniu. Apeluję do wielkoduszności wszystkich, aby tym naszym braciom i siostrom, którzy znaleźli się w potrzebie i są pogrążeni w bólu, nie zabrakło naszej konkretnej solidarności i skutecznego wsparcia ze strony wspólnoty międzynarodowej. Kościół katolicki natychmiast przystąpi do działania za pośrednictwem swoich instytucji charytatywnych, aby zaspokoić najpilniejsze potrzeby ludności. Do Polaków: Witam serdecznie uczestniczących w tej audiencji Polaków. Siostry i bracia! W okresie zwykłym, rozpoczętym w liturgii, kontynuując idee Roku Kapłańskiego, waszej szczególnej modlitwie polecam wszystkich kapłanów. Biorąc udział w niedzielnej Eucharystii, wypraszajcie moralną doskonałość ich życia i wierność apostolskiej posłudze. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Benedykt XVI
przełożony klasztoru: GWARDIAN: przełożony klasztoru franciszkanów. abat: dawniej przełożony klasztoru: gwardian: przełożony klasztoru w niektórych zakonach: archimandryta: w kościele wsch. - przełożony klasztoru: igumen: przełożony klasztoru w kościele wschodnim: ihumen: igumen, przełożony klasztoru (w chrześcijańskich
Przykłady Odmieniaj –Jestem to winny gwardianowi, którego zastrzeliłem. - Zanim Haddad przed pięcioma laty zniknął, odwiedził go ktoś, kto nazywał siebie gwardianem. Literature Od 1948 roku było trzech ludzi, którym złożyły wizytę osoby nazywające siebie gwardianami. Literature Tylko Starszemu Bratu i jego gwardianom wolno się odzywać, a tym ostatnim wyłącznie jednego dnia na każde siedem Literature Przed pięcioma laty Haddad przedstawił relację z wizyty pewnej osoby, którą nazwał gwardianem. Literature Tyran posłał swoich gwardianów do świątyni, aby przyprowadzili paru z jego uczniów. Literature Tylko Starszemu Bratu i jego gwardianom wolno się odzywać, a tym ostatnim wyłącznie jednego dnia na każde siedem. Literature Ani gwardian, ani Adam się nie ruszyli. Literature W latach 1967–1976 pełnił funkcję gwardiana klasztoru kapucynów w Białej Podlaskiej. WikiMatrix –Z tego co wiem, gwardianie od wieków zapraszali ludzi do biblioteki. Literature Gwardianie, którzy służyli przede mną, byli prawdziwymi geniuszami. Literature Wielu gwardian pełniło tu posługę. Literature Wiem, że obecnie gwardianem jest George Metwys, a przed nim urząd ten piastował George Boleyn, dopóki go nie ścięli. Literature Ktoś musiał w tysiąc pięćset dwudziestym szóstym zawrzeć jakiś układ z gwardianem Bedlam i pakt ten nadal obowiązywał. Literature –Gwardianie rzeczywiście dokonali czegoś nadzwyczajnego. Literature - W tamtym czasie, kiedy odwiedził mnie gwardian, pracowałem nad pewną teorią dotyczącą Starego Testamentu. Literature Wiedząc, że ojciec gwardian ma na czas mojej nieobecności wszelkie plenipotencje? Literature –Wasz bibliotekarz jest odpowiedzialny za śmierć jednego z gwardianów przed wieloma laty. Literature Gwardian, któremu go przydano za pomocnika, był stary. Literature Artur, który regularnie czytywał „Gwardiana”, był tym głęboko wstrząśnięty Literature
Grecka policja poinformowała o aresztowaniu przełożonego (igumena) klasztoru prawosławnego, który w latach 1988-2007 miał dopuścić się molestowania seksualnego sześciu nieletnich nowicjuszy.
Nie można kultywować przebrzmiałych formuł, bo się wyginie jak dinozaury - mówi O. Paweł Kozacki. Joanna Podgórska: – „Zakony żeńskie pustoszeją” – pisze ojciec w jednym z ostatnich numerów miesięcznika „W drodze”. Spadek powołań do żeńskich wspólnot jest większy niż do męskich czy do seminariów duchownych. Coraz więcej zakonnic po ślubach wieczystych odchodzi. Jest aż tak źle?O. Paweł Kozacki: – Nie umiem podać dokładnych liczb, trzeba by zajrzeć do kościelnych statystyk. Mówiłem to w oparciu o obserwacje swoje i moich braci. Jesteśmy co prawda wyjątkowymi obserwatorami, bo spowiadamy siostry i rozmawiamy z nimi na zasadzie kierownictwa duchowego. To pozwala spojrzeć na życie wspólnot żeńskich od środka. Z drugiej strony, możemy być nie do końca obiektywni, bo trafiają do nas siostry, które się nie odnajdują, szukają wsparcia, pomocy. Są klasztory, gdzie od pewnego czasu nie było ani jednego powołania, i takie, gdzie bardzo wiele sióstr zrywa śluby wieczyste. Patrzymy na to z obawą. Znane i głośne były przypadki porzucenia zakonów przez mężczyzn. Udzielali wywiadów, pisali książki, tłumaczyli swoją decyzję. Nie słyszałam, by kiedykolwiek była zakonnica wypowiedziała się pod własnym nazwiskiem. Dlaczego one milczą?Odejście z zakonu może być sprawą osobistą i jednocześnie bolesną. Są osoby, które traktują takie odejście jako klęskę, bo jeśli ktoś złożył śluby wieczyste i je łamie, jest to forma zdrady. Można odejście pięknie uzasadniać, zwalając całą winę na opresywną instytucję Kościoła, ale można też mieć poczucie, że się zawiniło. Książki i wywiady bywają formą samousprawiedliwienia i szukania wzniosłych idei dla uzasadnienia swojego wyboru. Jeśli jednak ktoś ma poczucie, że zdradził, nic dziwnego, że się z tym nie obnosi, nie chwali się i wcale nie chce o tym mówić w mediach. Zresztą większość mężczyzn też odchodzi po cichu. Ksiądz opuszcza jedną placówkę, nie dociera do drugiej. Znika gdzieś po drodze. Podobno w przypadku zakonnic przyczyną odejścia rzadko bywa miłość do ma statystyk, które mówią, kto z jakiej przyczyny odchodzi, ale z mojego doświadczenia wynika, że i tak się zdarza. Osobiście znam siostry, które odeszły, bo związały się z mężczyzną. Choć w życiu zakonnym obu płci zakochanie bywa raczej konsekwencją niż przyczyną. Ktoś słabnie w wierze, nie odnajduje się we wspólnocie, czuje się samotny, zadania go przerastają i spotyka pokrewną duszę, która przytuli i pocieszy. W punkcie wyjścia jest pogubienie się w życiu zakonnym, a w konsekwencji związek z drugą osobą. Pewnie rzadko się zdarza, by szczęśliwa zakonnica nagle się zakochała i odeszła. Czytałam, że dla księży, w ich ocenie, najtrudniejsze jest dotrzymanie ślubów czystości, a dla zakonnic ślubów posłuszeństwa. Bo często wymaga się od nich posłuszeństwa bywa, choć częściej nie jest to ślepe posłuszeństwo podwładnych, ale nadużywanie władzy przez przełożone. Nie jest tak, że każą siostrze Petroneli sadzić drzewka do góry korzeniami, ale zdarzają się sytuacje, gdy jakaś przebojowa zakonnica robi coś sensownego, angażuje się, rozwija akcje, staje się znana w środowisku, a przełożona odsyła ją do pralni, żeby nauczyła się życia cichego i pokornego. Takich sytuacji znam sporo. Różne są motywacje przełożonych, bo bywa, że komuś woda sodowa rzeczywiście uderza do głowy i lepiej zdjąć go z eksponowanego stanowiska, ale czasem jest to zwykła zawiść i niezrozumienie. To, co jest nagminne w żeńskich wspólnotach, to używanie wielkich słów do uzasadnienia spraw prozaicznych. Na przykład przełożona podjęła nie najmądrzejszą decyzję założenia nowego klasztoru. Posłała tam trzy siostry, które znalazły się w trudnej sytuacji, jeśli chodzi o utrzymanie czy relację z parafią. Widać, że w punkcie wyjścia był to błąd, ale nikt nie powie: „To była błędna decyzja, spróbujcie ją jakoś udźwignąć”, tylko: „Taka była wola Boża, a skoro ją odrzucacie, to nie jesteście posłuszne Panu Jezusowi”. Znam historię byłej siostry, oczywiście NN, która pracowała z dziećmi upośledzonymi i fantastycznie się w tej pracy sprawdzała. Przeprowadzała adopcje, także zagraniczne. Dzieci ją uwielbiały. I nagle ją od tej pracy odsunięto. Gdy spytała dlaczego, usłyszała: bo tak. Można stracić poczucie że można. Czasem to: „bo tak”, wynika z nieumiejętności rozmowy. Rozumiem sytuację przełożonych, które mają pod sobą ileś placówek i wiele potrzeb. Czasem muszą trochę poprzestawiać ludzi, żeby sprostać wszystkim wyzwaniom. I zamiast wytłumaczyć, powiedzieć: „wiem, że ci ciężko, ale nie mam innego wyjścia”, mówią: „bo tak” albo powołują się na wolę Bożą. Tylko że człowiek wtedy czuje się jak pionek, który można dowolnie przesuwać. Ale też nie zawsze z jednej strony są głupie przełożone, a z drugiej biedne siostry. Bywa, że zakonnica uwije sobie ciepłe gniazdko, niewiele robi i ma wielkie pretensje, gdy zostanie przeniesiona. Czy jeśli chodzi o relację: przełożony – podwładni, klasztory żeńskie różnią się od męskich?Myślę, że kobiety potrafią sobie znacznie bardziej uprzykrzyć życie niż mężczyźni. Dlaczego?Nie wiem, ale widzę, jak to się dzieje. Utrudniają sobie życie mało ważnymi sprawami, czepiają się szczegółów, nie potrafią powiedzieć pewnych rzeczy wprost, odwlekają decyzje, a za brakiem zaufania idzie kontrola każdego kroku podwładnej. Niektóre przełożone zachowują się tak, jakby były obdarzone charyzmatem nieomylności, zawsze wiedzą, co jest wolą Bożą. Może to konflikt pokoleniowy? Młode kobiety są coraz bardziej ambitne, lepiej wykształcone i zderzają się ze starszymi siostrami wychowanymi w dawnym duchu. Z opowieści innej byłej zakonnicy wynika, że młode kobiety idą do klasztoru w poszukiwaniu duchowości, a stykają się z religijnością infantylną, pełną rutyny, sloganów i przerostu formy nad też bywa. Jedna wizja Kościoła zderza się z drugą. Dramat tych wspólnot polega na tym, że przychodzą sensowne dziewczyny do zakonu, a starsze siostry są bardziej nimi przestraszone niż zachwycone szansą rozwoju. Gdy jeszcze starsze boją się nowości i na przykład na Internet i komputer patrzą podejrzliwie, to muszą rodzić się konflikty. Ale potrafiłbym wskazać przypadki, gdy dziewczyny sporo młodsze ode mnie urządziły sobie wzajemnie piekło. To znów nie jest biało-czarny podział na starsze, które nie rozumieją młodszych, więc je gnębią. To są hermetyczne światy, ale coś czasem przenika na zewnątrz. Podobno przyjaźń między siostrami nie jest dobrze widziana?Tak, ale też nie do końca. Kiedy wstępowałem do zakonu prawie 30 lat temu, zbyt bliskie relacje nazywano kolesiostwem, próbowano je sztucznie regulować, by naturalne więzy międzyludzkie nie górowały nad duchowymi. Tak się nadal może zdarzać w żeńskich wspólnotach, ale na pewno nie we wszystkich. Znam takie, w których do przyjaźni między siostrami jest bardzo sensowne podejście. Wydaje mi się jednak, że w żeńskich klasztorach trudniej o przyjaźń niż w męskich. W rozmowach z siostrami podkreślam zawsze konieczność tworzenia więzi, które pomogą przeżywać trudności. Spotkałam się z opinią, że głównym problemem zakonnic w Polsce jest to, że księża traktują je jako tanią siłę roboczą, usługową część Kościoła: zakrystię sprzątnąć, kurze na ołtarzu powycierać, ugotować, poprać i jest problem. Mógłbym opisywać litry łez wylewanych przez siostry z tego powodu, jak zostały potraktowane przez księży. W dyskusji na ten temat, którą jakiś czas temu zamieścił miesięcznik „Więź”, padło nawet sformułowanie: praktyka uświęconego wiem dlaczego uświęconego. Po prostu – chamstwa. Inna wypowiedź zakonnicy w tej dyskusji mówi o poczuciu całkowitej dominacji. Księżą traktują je jako „coś” rodzaju nijakiego, jak te opowieści. W latach 90. robiliśmy numer „W drodze” na temat zakonnic. Jeden z wywiadów nosił tytuł: „Bóg nie chce, byśmy były wycieraczkami”. Siostry nie powinny pozwolić, by nimi pomiatano. Na szczęście coraz częściej nie pozwalają: studiują, prowadzą rekolekcje, wyjeżdżają na placówki misyjne. Co ciekawe, te z misji często nie chcą wracać do Polski, bo tu czują się infantylizowane, pozbawione odpowiedzialności. Niestety, są nadal księża widzący zakonnice jako pokorne myszki, mrówki robotnice, które skrzętnie zrobią swoje i nie mają zdania na żaden temat. A w żeńskich wspólnotach ten model duchowości też był przez lata lansowany. To się wzajemnie napędzało. Klasyczny model ale wzmocniony jeszcze podziałem klasowym. Kiedyś obowiązywała w klasztorach praktyka dwóch chórów. Były panny posażne, które obejmowały pierwszy chór, zajmowały się rzeczami duchowymi czy, powiedzmy, wyszywaniem serwetek. I były siostry z biednych domów, które szły do chóru drugiego, a ich zadaniem było np. oporządzać krowy. Echa tego da się dziś jeszcze odnaleźć. A może stosunek do zakonnic wynika z tego, że spora część kleru w ogóle traktuje kobiety protekcjonalnie: niewiasta obdarzona geniuszem macierzyńskim ma się realizować w rodzinie. Skoro odrzuca rodzinę i macierzyństwo, no to niech się zajmie w tym jest. Większość Polaków ma korzenie na wsi, a na wsiach model patriarchalny był silniejszy niż w miastach. Ale to nie jest jedyna przyczyna. Pomijając fakt, że są księża, którzy protekcjonalnie traktują również mężczyzn, to widziałem siostry, które same wpędzały się w kierat pracy. Nie ma nic złego w tym, że wspólnota powstaje w celu posługi innym: najuboższym, chorym, dzieciom, czy po to, by pomagać w parafii. To może być droga do świętości, ale musi być wybrana świadomie i nie może polegać na samej robocie. Znam wielu wspaniałych księży i sensownych sióstr, którzy odeszli od kapłaństwa czy z zakonu, bo mieli tyle obowiązków, że się zarobili. Zabrakło im czasu na modlitwę, na odpoczynek. Na Zachodzie polskie zakony żeńskie postrzegane są jako trochę betonowe, przywiązane do anachronicznych reguł, mające absolutnie bezkrytyczny stosunek do Kościoła i papieża. W porównaniu choćby z amerykańskimi, które odrzucają zewnętrzne formy, takie jak habit, i potrafią podjąć spór z potem znikają, bo nie mają powołań. W Stanach Zjednoczonych najwięcej powołań ma ta gałąź dominikanek, która nosi habity i dba o zachowywanie reguły. Po wspólnotach, które w latach 60. i 70. poszły w kontestację hierarchii i bunt przeciw papieżowi, dziś zostały domy staruszek na wymarciu. Czekają teraz na wsparcie betonowych sióstr z Polski. Cała sztuka polega na tym, by ewangelicznie ze skarbca wybierać rzeczy stare i nowe. Nie można kultywować przebrzmiałych formuł, bo się wyginie jak dinozaury, ale też nie jest rozwiązaniem bezkrytyczny kult współczesności i przejmowanie wszystkiego, co ze sobą ona niesie. A może idea zakonu nie pasuje już do współczesnej wyemancypowanej kobiety?Życie zakonne zasadniczo nie pasuje do tego świata. Początki zakonów wzięły się z tego, że po 314 r., gdy chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej oficjalną religią, coraz bardziej związaną z cesarstwem, część gorliwych chrześcijan poczuła, że alians ołtarza z tronem nie wychodzi im na dobre, że ich wiara stygnie. Poszli więc na pustynię, by żyć z Jezusem. Z kobietami to jest jeszcze inna historia. Popularność zakonów żeńskich na przełomie XIX i XX w. wynikała z tego, że była to niemal jedyna droga, na której kobieta mogła się realizować poza rodziną; choćby poświęcić się opiece nad chorymi czy sierotami. Dziś można to robić w świeckim Jeszcze w czasach komuny nasza szara, beznadziejna rzeczywistość nie oferowała młodym ludziom – ani kobietom, ani mężczyznom – zbyt wielu atrakcyjnych możliwości rozwoju. Wtedy powołanie do zakonu dawało poczucie, że można żyć pożytecznie i sensownie. Dziś cały świat stoi przed młodymi otworem. Konkurencja jest ogromna. To może być powód spadku powołań, nie tylko do żeńskich klasztorów. Ale nigdy bym nie powiedział, że życie zakonne nie pasuje dziś do kobiety. Trzeba pamiętać, że fundament życia zakonnego nie polega na tym, co się robi, ale na tym, kim się jest, na tożsamości, którą człowiek zyskuje poprzez powołanie darowane przez Jezusa. Również życie wspólnotowe ma swoją wartość. Razem da się zrobić więcej. Trzeba – ze świadomością, że świat się zmienia – przemyśleć formy zaangażowania i obecności zakonnic. Bo do zakonów nadal zgłaszają się fantastyczne kobiety. Coraz lepiej wykształcone, aktywne, znające swoją wartość. Szkoda ich na sprzątanie kościoła. Skoro mogą katechizować, prowadzić rekolekcje, misje, warto im to umożliwić. Będzie to z pożytkiem dla nich i dla Kościoła. Zakonnicy mają jednak większą przestrzeń wolności. Mogą chodzić „po cywilnemu”, gdy chcą, pójść na basen czy nawet na piwo. Zakonnice specyfika polska. Czeska dominikanka, której lekarz zalecił pływanie, idzie w habicie na basen, wchodzi do szatni i wychodzi w stroju kąpielowym. Wyobraźmy sobie, jaka by była na to reakcja w katolickiej Polsce. Sensacja i zgorszenie! Czesi przyjmują to z pełnym spokojem. U nas niewiele zgromadzeń pozwala siostrom na zdjęcie habitu. Czasem dochodzi do absurdu. Siostry przebierają się w krzakach, bo według reguły mogą chodzić po górach w stroju cywilnym, ale z klasztoru muszą wyjść w habicie. Kiedy one przełamią milczenie? Rozmowę o sprawach kobiet w zakonach chciałam przeprowadzić z kobietą, ale znalezienie zakonnicy, która jest gotowa otwarcie mówić, graniczy z lat temu rozesłałem do znajomych sióstr ankietę dla miesięcznika „W drodze”. Prosiłem o anonimowe odpowiedzi. Otrzymałem wiele zapewnień, że ją wypełnią, i ani jednej wypełnionej ankiety. W chrześcijańskich periodykach czasem zabierają głos, ale nieufność wobec świeckich mediów jest jedna ze wspólnot przyjęła dziennikarkę. Potem siostry były bardzo rozgoryczone tym, co napisała i jak je potraktowała. Bo łatwo opisać zakonnice jako dziwolągi. Ale im bardziej ten świat jest zamknięty, tym bardziej dziwaczne rzeczy sobie ludzie im dziwniej je opisują, tym bardziej one się zamykają. To jest błędne koło. Ale obawa przed świeckimi mediami to tylko jedna z przyczyn. Kiedyś zakonnica udzieliła mi wywiadu za zgodą swojej przełożonej generalnej, natomiast przełożona bezpośrednia urządziła jej potworną awanturę, że o niczym nie wiedziała. Od sióstr słyszę, że pojawia się w takich sytuacjach element zawiści. Jak któraś coś powie lub wydrukuje pod nazwiskiem, to wcześniej czy później usłyszy, że robi z siebie gwiazdę, że się promuje, że się wymądrza. Dlatego wolą nie zabierać głosu. Tu widzę raczej kobiecą zawiść, a nie patriarchat. Układy, które są w klasztorach żeńskich, zamykają im usta. Patriarchalna zasada, kobieta niech milczy w kościele, też tu chyba działa. Zachodnie zakonnice otwarcie stawiały kwestię kapłaństwa kobiet. U nas trudno to sobie ale nie można traktować pragnienia kapłaństwa kobiet jako kwestii najważniejszej. Znam siostry, które mówią, że są spełnione w swoim zakonie i kapłaństwo nie jest im do szczęścia potrzebne. Myślę, że są w tym szczere. Ojciec Paweł Kozacki dominikanin, od marca 2010 r. przeor Konwentu Świętej Trójcy w Krakowie. Publicysta, były redaktor naczelny dominikańskiego miesięcznika „W drodze”, autor zbioru medytacji biblijnych „Szczęśliwe wariactwo”, współautor książki „Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu”.
. sqhu1089eg.pages.dev/177sqhu1089eg.pages.dev/237sqhu1089eg.pages.dev/874sqhu1089eg.pages.dev/572sqhu1089eg.pages.dev/492sqhu1089eg.pages.dev/505sqhu1089eg.pages.dev/343sqhu1089eg.pages.dev/757sqhu1089eg.pages.dev/739sqhu1089eg.pages.dev/739sqhu1089eg.pages.dev/247sqhu1089eg.pages.dev/49sqhu1089eg.pages.dev/732sqhu1089eg.pages.dev/283sqhu1089eg.pages.dev/718
przełożony klasztoru w niektórych zakonach